Miejsce przeżyć...

Miejsce przeżyć...

poniedziałek, 27 lipca 2015

Łany ...

Ł a n y Jadę rowerem leśną żwirowaną drogą, skąpana w porannym słońcu, na jagodowych krzaczkach w cieniu drzew widać jeszcze krople rosy. Każdego dnia pokonuję ten sam odcinek drogi. Śpieszę się, napinam mięśnie ud i dodatkowo pracuję ramionami wychylając szyję do przodu, jakbym chciała pokonać wiatr, on chłodzi moją twarz, zaciskam usta, jeszcze tylko ten odcinek trzystu metrów i wyjadę z lasu. Pedałuję coraz szybciej, kiedy zaczynają boleć mnie mięśnie unoszę pośladki z siodełka rozprostowując kręgosłup, to na chwilę przynosi ulgę. Każdego dnia ta sama walka ze swoją słabością wciąż na nowo. Codzienne zwycięstwo. Poruszam się szybko, za godzinę powinnam być już w pracy, w głowie mam poukładany plan dnia, nie mogę nawalić. Kończy się stary odcinek lasu, jeszcze przede mną polana, znów drzewa, pod górkę i droga między polami. Nagle, niespodziewanie przede mną wyjeżdża metalic opel combi zupełnie jakby chciał przeciąć mi drogę. Zwariował ? Wystraszona hamuję, koło blokuje się w żwirowanym piachu, szybko tracę równowagę i upadam na lewą stronę. Wszystko dzieje się tak szybko, próbuję się pozbierać, podnieść spod kół, czuję, że zaczyna boleć mnie głowa, upadek nie był groźny, ale dosyć bolesny. Cholerny skurwiel ! Kto mu pozwolił jeździć po lesie ? Nawet tu nie ma spokoju ! - myślę rozdrażniona. Ciemny mężczyzna wychodzi z auta. Nic Pani nie jest ?? - pyta. Unoszę głowę i patrzę na niego spode łba, ma ciemną oblamówkę brwi i rzęs, rzucają się w oczy, ciemne włosy, na skroniach pierwsze siwe włosy, w słońcu odbija się ich blask. Trzydniowy zarost. Cholerny głupek. Zwariował pan ? Urządził sobie pan rajd po lesie czy co ? - prawie krzyczałam. Przepraszam, pomogę pani – powiedział i energicznie podszedł do mnie od prawej strony. Po chwili czuję dziwną woń, słodkawy zapach, który rozchodzi się po moich nozdrzach, jakby przez mgłę czuję silny uścisk na szyi, moje ręce opadają wzdłuż tułowia, staram się nie myśleć, co się dzieje. Po sekundzie już wiem, że staję się bezbronna jak dziecko, wrzucona bezwiednie do obcego auta, na tylne siedzenie, pchnięta jak szmaciana lalka. To nic, to nic, wszystko będzie dobrze. Za mną tylko trzask drzwiczek, auto rusza z piskiem opon. Za nami kurz. Przecież nic się nie wydarzyło, drzewa wciąż poruszają się tym samym rytmem. Jest ósma rano, kolejny piękny letni dzień. Budzę się w zimnym pomieszczeniu. Próbuję rozprostować plecy i pierwsza myśl jest taka, że mam na oczach ciemną opaskę, spoglądam w górę i czuję słaby blask światła. Mam związane ręce, próbuję oswobodzić nadgarstki, nie mogę, są zbyt mocno ściśnięte. O co chodzi ? Co ja tu robię ? Opieram głowę o zimną ścianę, w oddali słyszę tylko szum wiatraczka. Wentylacja? Gdzie jestem ? Próbuję sobie przypomnieć, jechałam rowerem leśną pętlą, jakiś idiota wyjechał mi na drogę. Sprawca, musiał mnie porwać i siedzę w jakiejś ciemnej dziurze. Spokojnie, tylko spokojnie, nie mogę wpaść w panikę, muszę myśleć logicznie jak się stąd wydostać, a jeśli się nie uda ?? Nie wiem ile czasu siedzę skulona pod ścianą otumaniona, sama nie wiem czym, słodkawy smak do tej pory czuję w ustach, na twarzy krople potu, zaschło mi w ustach, próbuję nie krzyczeć, nie płakać chodź przerażenie coraz bardziej ogarnia mój umysł. Z pewnością zostanę zgwałcona, pobita, zabita na śmierć, uduszona, bo przecież okupu nikt za mnie nie da, jestem biedna jak mysz kościelna. Może zostanę seksualną niewolnicą, albo pokroją mnie na narządy dla jakiś bogatych ludzi w Stanach, we Francji czy w Norwegii. Zabiorą mi nerkę, serce i wrzucą w foliowym worku na dno rzeki. Z rozmyślań wyrywa mnie głuchy odgłos, po chwili szmer, ktoś jest pod drzwiami, nadsłuchuje. Wstrzymuję oddech, znów szmer, kroki, odchodzi. Ze snu wyrywa mnie klucz w zamku, otwierają się drzwi i ktoś wchodzi do pokoju. Słyszę głos. Nic ci nie jest ? Jak się czujesz ? Jeszcze pyta, a jak się mam czuć ? Gdzie jestem ? Co ja tu robię ? - zaczynam panikować. Jesteś w moim domu - odpowiada spokojnym, chropowatym głosem – I tutaj zostaniesz, na zawsze – dodaje. A teraz posłuchaj – nachyla się nade mną, czuję jego oddech przy twarzy, znam ten głos, znam ten oddech, próbuję sobie przypomnieć. Skup się, skup się. Nie mogę, jestem zesztywniała ze strachu, ściska mi dłonią ramię, jakby chciał wrosnąć w moją skórę, gładzi ją, próbuję się nie ruszyć, jak kameleon przybieram maskę, nie może dostrzec mojego strachu. Kimkolwiek jest nie mogę go sprowokować. - Zostaniesz tutaj, bo ja tego chcę, jak będziesz grzeczna dostaniesz nagrodę, jeśli nie, spotka cię kara. Zrozumiałaś ? A teraz zabiorę cię stąd na górę i doprowadzę do porządku, śmierdzisz. I to bardzo. Dostaniesz pić i jeść i nie próbuj sztuczek, nie uda ci się stąd wydostać. Nachylił się jeszcze bardziej nade mną, poczułam dotyk jego ust na swoich włosach. O, kurwa to jakiś świr ! Stuknięty psychopata ! Ratunku! Pomaga mi wstać, trzymając z tyłu za związane ręce, ledwo stoję na sztywnych nogach, próbuję rozruszać zesztywniałe palce, ale nie mogę , jego uścisk jest zbyt silny. Na szerokość uchyla drzwi i pcha mnie do przodu, zaczynamy się wspinać do góry po drewnianych schodach. Dom musiał być stary, ma dziwny zapach wilgoci, starych desek, kurzu. A teraz korytarzem i na prawo do góry. Szybciej – mówi. Po chwili znajdujemy się u góry, przez tą opaskę na oczach nie czuję tu ani odrobiny światła, pewnie pozasuwał wszystkie zewnętrzne żaluzje. Telefon ! Przecież miałam z sobą telefon? Musiał go zabrać, muszę go znaleźć, to mój jedyny ratunek. Dam radę, muszę, jeśli chcę żyć. Znajdujemy się w małej łazience, jest w niej o wiele cieplej niż w innych pomieszczeniach domu, mimo to jest mi potwornie zimno, gęsia skórka pojawia się na moim całym ciele. Słyszę jak odkręca wodę, która spływa do wanny, jej odgłos zaczyna rozchodzić się po małym pomieszczeniu. Wierci mi w uszach, już wiem jak się czują ludzie, którzy żyją w mroku. Co teraz ? Podchodzi do mnie i spokojnie rozwiązuje mi ręce, stoi na przeciwko mnie, czuję to, czuję , że się we mnie wpatruje tym swoim świdrującym wzrokiem, przeszywa mnie na wylot, rysuje w pamięci moją twarz, błądzi po ustach, po szyi, maleńki pieprzyk po lewej stronie. Widzi go ? Chwyta mnie za nadgarstki i stoimy tak w bezruchu chwilę, nie mówi nic, nie rozkazuje, dziwne tylko stoi i milczy. Czuję się niepewnie, napinam całe moje ciało gotowa do ataku, przecież oswobodził mi ręce, ale stoję i czekam, co dalej ? Jego ręce zaczynają przesuwać się ku górze, nadgarstki, łokcie, ramiona, kładzie mi ręce na szyi, będzie mnie dusił ? Woda – słyszy mój szept – próbuję odwrócić jego uwagę. Wiem – odpowiada – Niech leci. Powoli zaczyna ściągać ze mnie ubranie, koszulka, delikatnie rozpina biustonosz, zsuwając go ze mnie, czuję jak opada na stopy, nie dotyka moich piersi, stoi i patrzy, wiem, ze obserwuje, delektuje się nimi. Wiem, że chce schować głowę między nimi, nie robi tego tylko błądzi palcem wzdłuż moich bioder, po chwili opadają spodenki, jednym szarpnięciem zsuwa mi majtki, są spocone, czuję ich woń, czuję się skrępowana, poniżająca sytuacja. Jeszcze skarpetki. Ściągniesz mi opaskę – pytam ? Nie teraz. Odpowiada i spokojnie prowadzi mnie do wanny.Próbuję do niej wejść, ciepło otula moje stopy, nogi, kucam, próbując utrzymać równowagę, robi się przyjemnie. Siadam i przymykam oczy, tak bardzo chciałabym się rozluźnić, nie mogę, nie potrafię, moje ciało krzyczy, mój umysł paraliżuje strach, zaczynam też czuć coś na kształt podekscytowania, a nawet podniecenia. / (...) Jakiego jest koloru – pytam. Co ? Sukienka - stoję boso na kafelkowej, zimnej posadzce. Wyciera mnie i ubiera, palcami układa krótkie, ciemne włosy. W prawo, w lewo, na bok. Bawi się mną jak lalką. Czuję się jak ladacznica. Zielona sukienka, próbuję sobie ją wyobrazić, dotykam ręką góry, ma głęboki dekolt, koronkę na brzegu. Lubię zieleń, zielone wzgórza i łany, którymi wspinamy się trzymając aparaty w dłoniach. Niedbale robi mi zdjęcia, z boku, z góry kiedy patrzę w dal, z ukosa fotografując uśmiech, szare spojrzenie, piersi. Kolejne kadry. Jaskółki latają nisko, słońce chowa się zza horyzontem, w oddali słychać szczekanie psa, zaczynają grać cykady. Gwałtownie bierze mnie za rękę i ciągnie w zielone zboże w kierunku lasu. Idziemy tak jakieś dwadzieścia minut, źdźbła łaskoczą moje łydki, spokojnie oddycham. Przygarnia mnie do siebie i całuje leniwie błądząc językiem po dolnej, wardze, jest wypukła, gorąca, jego ręce ściągają mój sweter. Wychodzę mu na przeciw odwzajemniając penetrację , zaczyna go ssać, lubię to. Całujemy się tak zachłannie w milczeniu, w końcu dotykam na początku jakby niedbale i przelotem jego krocze. Badam teren, może próbuję zachęcić, zaczynam masować, góra, dół. Wzdycha. Po chwili kucam przed nim, czuję zapach zboża, zielone łany łaskoczą moje policzki, miękka ziemia brudzi moje kolana, rzucony sweter leży obok, w oddali zaskrzeczał jakiś ptak trzepocząc skrzydłami. Rozpinam jego spodnie, zwilżam językiem usta, wiem, że mnie obserwuje, rozchylam usta. I już wiem jak sprawić by był szczęśliwy. c.d.n

Wróć do domu frg. II

Jechał swoim Subaru Forester w wersji kombi okrężną drogą z Ujazdowa do Karpacza, by pozostawić tam auto na znajomym parkingu i ruszyć w góry. Był już spóżniony, obiecał gospodyni ze schroniska nad Mrocznym Stawem, że sprawdzi czy w lesie drwale przygotowali przycinkę drzewa na zimę. Zazwyczaj jechał głównym szlakiem, który był przystosowany na powolną jazdę samochodem, ale planował zajrzeć też do leśniczówki tuż pod Wielkim Kotłem, (tam też musiał skończyć robić zapasy drewna na zimę), więc musiał przejść ten odcinek pieszo, sprawdzić ilość drzewa, ocenić sytuację i wrócić do schroniska. Pomyślał, że dobrze się akurat składa, bo i tak miał ochotę na wędrówkę po górach. Swoją leśniczówką opiekował się od dawna, zdarzało się też, że kiedy chodził na długie wędrówki to zostawał tam na noc. Nie przeszkadzała mu samotność, wręcz przeciwnie. Jakub przyjechał tu na jesienny plener fotograficzny pięć lat temu, mocno zauroczył się górami, klimatem jaki towarzyszy temu miejscu, ludżmi, krajobrazem, wszystkim i postanowił jeszcze tu wrócić, ale już na zawsze i już następnej jesieni kupił stary dom w Ujazdowie i rzucił swoje dotychczasowe życie wprowadzając się ze swoim labradorem do starej chałupy. Pierwsze miesiące nie należały do najłatwiejszych, dom wymagał porządnego remontu dachu, ocieplenia i we wnątrz , a on tak naprawdę nie miał pojęcia o życiu w górach, ale szybko się uczył , był pomocny i zaradny. Szybko też zjednał sobie miejscowych ludzi i zatrudnił się w grupie PTTK Krajobrazowego Parku Narodowego i pomagał w schronisku, przygotowując drzewo na zimę, zawsze służył pomocą jako złota rączka, zdarzało się też, że bywał kurierem i robił zakupy jeśli zdarzała się taka potrzeba. Poznał już wszystkie szlaki, ludzi którzy wciąż powracali, bywał też przewodnikiem, wolnym strzelcem i fotografem. Ale najczęściej opiekował się leśniczówką. Praktycznie okres wiosenno- letni spędzał cały w górach, aż do póżnej jesieni, ale na zimę zawsze zjeżdżał do wioski by na weekendy wracać do schroniska. Dziś też mocno cieszył się na ten powrót w góry. Prowadził wolno, pogwiązdując, pies leżał na siedzeniu obok, radio cicho grało. Natężenie ruchu na drodze trochę spadło, powoli kończył się sezon turystyczny, cieszyło go to, bo zawsze pod koniec jesieni już czuł ogromne zmęczenie, tymi ciągłymi turystami. Najgorzej było w mieście, bywały tam dni, że ciężko było przez nie przejechać czy nawet przejść. Tłok, ciągłe imprezy, a to zlot motocyklowy, a to biegi, koncerty charetatywne, stragany, mnóstwo sklepików z bibelotami i pamiątkami, restauracje, przepełnione puby, pensjonaty, miasto wprost tętniło życiem. Nie mógłby tu mieszkać, dlatego zdecydował się na stary dom w Ujazdowie. To maleńka wieś bardzo rozciągnięta u podnóża Rudaw, odległość między domami to kilkadziesiąt metrów, ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił ciszę i spokój. Życie tej wsi płynęło wolno, rytm tam nadawał nie czas, ale pory roku, nikt się tu nie śpieszył, bo nie było dokąd, w większości mieszkańców to starsi ludzie, których dzieci pouciekały do większych miat, dlatego niektórzy pukali się w głowę zwłaszcza jego rodzina i znajomi, dziwiąc się, że Jakub zdecydował się na życie tutaj. Dokonał wyboru i nie zamierzał już zawracać chociaż matka jego wciąż miała taką nadzieję. Bywało, że tęsknił za bliskimi, wtedy wsiadał w samochód i pokonywał te sześset kilometrów, ale ostatnimi czasy zdarzało się to coraz rzadziej. Powoli wrósł w ten górski krajobraz, oswoił się z ludżmi, miał przy sobie swojego największego przyjaciela Urwisa, na towarzystwo psa zawsze mógł przecież liczyć. Był już na szlaku, słońce schowało się za chmurami, pies biegł przodem po kamieniach, Jakub spojrzał w niebo, wygląda na to, że za chwilę będzie padać. Zatrzymał się na chwilę i wyciągnął mapę. Musiał jak najszybciej dojść do miejsca, gdzie drwale szykowali drzewo, zdecydował się, że pójdzie żółtym szlakiem, a potem odbije i nadrobi trochę drogi lasem, często tak robił. Znał już tutaj każdy odcinek, każdy kamień i każde drzewo, miał doskonałą orientację w terenie. Jako fotograf, często wypuszczał się samotnie na piesze wędrówki po lasach, mało uczęszczanych szlakach, rezerwatach, jeszcze się nie zdarzyło by zabłądził. Lubił to, uwielbiał też survival, umiał rozpalić ogień w deszczu, wiedział jak szukać wody, chociaż w górach jej nie brakowało, co jakiś czas człowiek natykał się na strumień. Umiał wytropić ślady zwierząt w gęstwinie, gdzie dla zwykłego mieszczucha zarośnięta ścieżka była miejscem mało przejrzystym, a on wypatrywał tam śladów, dobrze wiedział gdzie ich szukać. Był oswojony z przyrodą i może właśnie dlatego nie trudno było mu się przystosować do życia w tej zapadłej wsi, gdzie można było jeszcze natknąć się na wozy drabiniaste, co prawda rzadko, ale można było. Czas tam się zatrzymał, a jemu to odpowiadało, nie lubił zgiełku, tego medialnego szumu, wokół jego osoby, nie lubił postępu, nie kolekcjonował też gadżetów, smartfonów, aipodów. Nie gonił za modą, bo do czego ona mu było potrzebna, po prostu chciał mieć święty spokój, tak jak kiedyś zanim...no właśnie, zanim wziął udział w tym projekcie, na którym poznał Marlenę. Ominął mokrą polanę i skierował się ku górze. Deszcz rozpadał się na dobre, ale jemu to nie przeszkadzało. Początkowa droga prowadziła drewnianym pomostem, ale czym bardziej kierował się ku górze tym szlak był bardziej kamienisty. Wzdłóż szlaku płynął strumień, im wyżej wchodził tym jego siła gasła i słabo go było słychać. Ominął skałki i potężne głazy i skierował się w głąb lasu. Drzewa rosły tam nisko i gęsto, było wilgotno, mrocznie, miejscami zbierała się mgła. Droga ta była rzadko uczęszczana przez turystów, nie było widać stąd żadnych górskich krajobrazów, tylko sam las, kamienie i głazy. Pies biegł wciąż przodem od czasu do czasu odwracając się za swoim panem. Jakub szedł równym krokiem, po chwili wyciągnął telefon sprawdzając czy złapie w tym miejscu sieć. Ula ?? Witaj Jakub ? Co tam ? Słuchaj jestem teraz w górach, chcę sprawdzić to drzewo, o którym rozmawialiśmy. Super, trzeba będzie dzwonić do Ptaków, by załadowali je i przywieżli do nas. Tak. Tak, pamiętam. Odwiedzisz nas dzisiaj. Szykować Ci pokój ? Zajdę po drodze do was, ale przenocuję w leśniczówce, muszę też tam zająć się kilkoma sprawami. Oczywiście rozumiem. Ale nie odmówię twoich słynnych naleśników, wiesz przecież - zaśmiał się- będę gdzieś - spojrzał na godzinę – za dwie godziny. Dużo macie gości ? Nie. Było tu trochę turystów, ale wszyscy juz dawno zaczeli schodzić w dolinę. Pogoda nie sprzyja już wędrówkom. Zaczeło mocno padać. Martwię się, bo spodziewam się jednej kobiety, dzwoniła z samego rana, że dziś tu dotrze, niedługo się ściemni, a jej ani śladu. Nie dzwoniła więcej ? - zapytał Janek. Niestety. To chętna do pracy, z rozmowy wynikało, że bardzo jej zależy, no zobaczymy czy się pojawi. Wiesz jak trudno jest o tej porze roku znależć kogoś. Tak, tak... rozumiem – Jakub zasępił się. Gdybyś ją spotkał na szlaku sprowadż ją do nas. Oczywiście. Zawsze możecie na mnie liczyć. Ula muszę kończyć, Urwis mi zniknął gdzieś z pola widzenia ...po za tym muszę się śpieszyć, to do zobaczenia, pa ! Pa ! To narazie. Wsunął telefon do kieszeni i pobiegł przodem. Urwis ! Urwis ! Zawołał psa, ale odpowiadało mu tylko echo, nagle po chwili usłyszał jego głośne szczekanie. Jest ! Tylko tym razem co znowu? Dlaczego szczeka ? Może kogoś spotkał ? Hmm, ...Jakub zamyślił się, Urwis był bardzo łagodnym psem i rzadko szczekał na ludzi. Zaczął szybko piąć się po stromym zboczu, po chwili było już łatwiej iść, bo szlak zrobił się łagodny i Jakub znalazł się na drewnianym pomoście. Było mglisto i widoczność była mocno ograniczona, deszcz zacinał coraz bardziej. Po chwili dostrzegł psa, jego szczekanie było coraz głośniejsze. Urwis ! Zawołał, pies podbiegł do niego, ale nie przestawał szczekać, zupełnie jakby chciał jemu coś przekazać. Nagle zrozumiał. Na pomoście ktoś leżał. Łaził za nią obserwując ją prawie każdego dnia, nie było to zbyt trudne, była taka przewidywalna. Wciąż szukał sposobu by się do niej zbliżyć, wiedział, że może to trochę potrwać, ale był pewien, że się uda, że ona i tak z czasem mu ulegnie, że w końcu ustąpi i mur jakim się otoczyła i tak w końcu kiedyś musi runąć. Lody stopnieją, wiatr zmieni kierunek i wszystko stanie się jasne. Powoli stawała się jego obsesją, budził się z myślą o niej, o niej też myślał zasypiając, dotykał się z myślą o niej i nie mógł tego znieść, bo znów doświadczał tej pustki, pożądanie paliło mu wnętrza, zaczynał mieć dolegliwości żołądkowe, czuł, że już niebawem zacznie się niecierpliwić, bał się tego, bo wiedział, że wtedy mógłby popełnić błąd, stawka była przecież taka wysoka, zbyt długo był już sam. Wciąż szukał sposobu, więc wymyślił ten numer z pizzą. Nie było nic prostszego przecież był dostawcą . Zajechał służbowym samochodem pod starą kamienicę, w której mieszkała, znał już jej dom , wiedział też, w których godzinach w nim bywa , jej pranie suszyło się na sznurkach, miał ochotę podejść i wtulić się w nie łakomie chłonąć jej zapach. Nie zrobił tego, mimowolnie spojrzał w jej okna, drzwi od balkonu były lekko uchylone, musiał to dobrze rozegrać. Zadzwonił domofonem, mieszkanie numer sześć. Słucham ? - usłyszał jej głos, na moment wbiło go w ziemię, musiał się opanować. Może pani otworzyć ? Mam pizzę dla sąsiada obok, ale chyba ma wyłączony domofon ? - chwilę odczekał, drzwi otworzyły się i wbiegł na schody. Pokręcił się trochę po korytarzu, stanął przed drzwiami sąsiada udając niby, że czeka, aż mu otworzy, gdyby przypadkiem był obserwowany przez wizjer. Denerwował się, miał ochotę zapalić. Po chwili ruszył pod jej drzwi, przystawił ucho. Krzątała się, słychać było brzęk naczyń, w tle dochodziła muzyka, co to za szajs , pomyślał, jakiś płacziliwy kawałek pożal się boże, strasznie dołujący, no tak, przecież jest romantyczką, pewnie słucha klasyki. Już on ją zmieni, pomyślał, nauczkę jej słuchać elektroniki, będę zabierał do lokali, na imprezy, jeśli będzie grzeczna oczywiście. Nagle usłyszał ciche tupanie i drzwi otworzyły się z impetem, odskoczył jak oparzony. To pan ?? - usłyszał, patrzyła na niego żdziwiona, nie mógł odczytać z wyrazu jej twarzy, żadnych emocji, złości, zachwytu, tylko to zaskoczenie, a jemu pożądanie rozlało się po twarzy, miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo z ogromną siłą chwycić ją tam w tym progu, rzucić się na nią, zedrzeć z niej ubranie, nakarmić ją tą pizzą. Tak, tak gdyby tylko zechciała jeść mu z rąk, gdyby los byłby taki łaskawy. Poczuł podniecenie jak tylko pomyślał o jej ciele. To się musi w końcu skończyć, te jej gierki ! Sąsiad zamówił pizzę, ale nie mogę się dopukać. Chyba nie ma go w domu, to się zdarza, czasem ludzie dzwonią, zamawiają i zapominając wychodzą z domu, czasem podają zły adres, albo niepełny, trzeba potem szukać, albo mają nieczynne domofony, trzeba wtedy stać pod drzwiami i prosić się, żeby ktoś otworzył, to żenujące, już kurier ma lepiej, czuję się wtedy jak jakiś akwizytor- domokrążca, który próbuje sprzedać swoje ubezpieczenia, swoje marzenia lub odkurzacze. Ale najgorzej jest jak wybiegnie nerwowy pies właściciela i zaczyna ujadać, albo kot, który zaczyna miałczeć i łasić się do stóp ... Nie lubi pan kotów ? - przerwała mu. Nie... no, lubię, lubię - zaczął kręcić- tylko alergiczny jestem jakiś, od dziecka ! Zaśmiała się głośno. Hurra ! Udało mu się ją rozbawić, a może ma mnie za kretyna ? Pomyślał. Ma piękny uśmiech i te dołki w policzkach, szkoda, że uśmiecha się tak rzadko. To dla pani - powiedział i wyciągnął w jej stronę szare pudełko z pizzą. Zapach jej rozchodził się po korytarzu. Nie, no co pan niemogę ! Oj, niech pani bierze póki jest jeszcze ciepła... - wcisnął jej pudełko z pizzą. Ale, ale ... to za dużo, ona jest taka wielka - patrzyła na nią z przerażeniem – Ma pan czas ? Może...no, ...nie jest pan przypadkiem głodny ?? Patrzyła na niego tymi swoimi oczami, czuł jak wreszcie lody zaczynają się topić, tylko na to czekał, aż przekroczy próg jej domu, a wtedy ona nie pozbędzie się go tak łatwo, już nigdy. Gra zaczeła się toczyć. Pan potrzyma, ubiorę się tylko - wcisnęła mu w ręce kartonowe pudło, stał zneruchomiony, zaskoczyła go, to nie zaprosi go do domu ? Szlak ! Po chwili wróciła w tym szarym palcie, w którym widywał ją ciągle, na nogach skórkowe baletki, spojrzał na nią z góry, nie dosięgała mu nawet do ramienia. Nie mieszkam sama, ale znam miejsce gdzie moglibyśmy zjeść w spokoju i rozciąga się stamtąd piękny widok. Nie mieszka sama ? Jak to ? Myśli pędziły w jego głowie niemal sto piędziesiąt na godzinę, zaraz dojdzie do katastrofy. Ma męża ? Partnera ? Czemu on o tym nic nie wiedział ? Musi to sprawdzić, koniecznie. Szedł za nią, ostrożnie stawiała kroki, klucze w jej dłoni cicho pobrzęgiwały, zapadło milczenie. Poczuł się zaniepokojony. Weszli na ostatnie piętro, a potem poprowadziła go jeszcze wyżej, tak jakby na półpietro, od którego prowadziły jeszcze jedne drzwi. Uchyliła je i weszli do środka, był to jakby oddzielny korytarz- pokój nieduże pmieszczenie, poprzedzielane sznurkami na pranie. Ściana na zewnątrz była cała z brudnych szyb połączonych z sobą, w pomieszczeniu było jasno i duszno. Świeciło mocno słońce. Uchyliła jedną okiennice, powietrze wtargneło do środka. Spojrzał w dół. Faktycznie widok na stare miasto był ciekawy. To suszarnia- powiedziała cicho. c.d.n

niedziela, 25 stycznia 2015

Motyle życie ...frg.

Opadł z ulgą na łóżko w pracowni nie zapalając światła, było kilkanaście minut po północy. Siedząc z nią w pokoju poczuł zmęczenie, miał wrażenie, że uszło z niego życie, jak powietrze z dmuchanego pajacyka. Siedzieli tak w półmroku, on dolewał im wina. Patrzyła chciwie jak spokojnie jego palce zaciskają się na poręczy fotela. Na jego skronie. Chłonęła każde słowo czytając mu z ust, bo i tak przecież nie rozumiała o co znów ją pyta. A on pytał, o miejsce urodzenia i ostatnie spędzone wakacje, o matkę, siostrę czy taką ma, o tytuł ostatnio przeczytanej książki i czy lubi gotować, podróżować, kiedy ostatni raz była na seansie w kinie i w kościele. Opowiadała spokojnie, by za chwilę już nie pamiętać, ile w tym co mówiła było prawdy, a ile kłamstwa. Bo przecież do kościoła nie chodzi i do kina, ale chętnie chodzi na cmentarze, przechadza się po nich oglądając zdjęcia zmarłych na nagrobkach, paląc znicze i papierosy wymawia zaklęcia i prosi o wieczny odpoczynek dla nich. Potem ona pytała jego i czekała, aż on da jej do zrozumienia, że przekracza wszelkie granice. Ale nie dawał. Więc pytała coraz śmielej o pobyty na biegunie i o stary młyn, w którym mieszkał, o rodzinę, o kobiety w jego życiu i czy malował ich akty. I czy sprawiało mu to przyjemność? I tym razem to ona przewiercała jego na wylot. Ciemny sweter z przydługimi rękawami, które opadały mu na dłonie kiedy wstawał i szare schodzone jeansy. Brązowe kapcie. Patrzyła na jego włosy. Od czasu do czasu dotykał ich. Zastanawiała się czy tak jak ona w zamyśleniu ma zwyczaj bawić się ich końcówkami i kiedy ostatni raz był u fryzjera. A może to ona powinna mu je podciąć? W pewnej chwili nachyliła się nad nim dotykając jego głowy. Nie był zaskoczony. Czuł jak jego włosy przesypują się przez jej palce, jak sypki piasek na plaży...,powoli, powoli. Jak mierzwi je, jak dotyka, gładzi, muska ustami i sprawdza ich gęstość rozgniatając w swoich szczupłych palcach jak proszek. Każdy włos z osobna. A ona tylko chciała smakować go i poznawać. Uczyć się go powoli jak układu okresowego pierwiastków stopniowo każdego dnia dowiadując się o nim nowych rzeczy.Wiesz Jakub podetnę ci je -powiedziała z uśmiechem. I opowiedział jej, że stacja badawcza to jego drugie życie. Albo pierwsze. Odwracając kolejność, bo przecież po za biegunem ma jeszcze swój młyn w otulinie, swoje obrazy, książki i brata. Że pracuje dla Polskiego Instytutu Polarnego, zbiera dane, które pomagają badać globalne ocieplenie. Że przygotowuje się do kolejnej wyprawy, a trasa będzie biegła od Rosyjskiego przylądka Arkticzeskij do wyspy Ward Hunt w Kanadzie, przez Biegun północny. Że planuje wyruszyć w połowie marca przyszłego roku, aby zdążyć przed nocą polarną i, że zbiera jeszcze fundusze na tą wyprawę. O Martynie mówił niewiele. Pierwszy raz zobaczył ją na zajęciach. Była jakby z innego świata, z innej bajki. Pamiętał. Deszczowy poniedziałek, od rana lało jak z cebra i ciężkie chmury wisiały tego dnia nad Krakowem. On był wtedy na drugim roku, otwarty na wszystko i pełen nadziei. Nieśmiało weszła do sali, w którym uczyli się rysunku. Wysoka, bardzo szczupła, mokre od deszczu włosy, stopy w przemoczonych butach na płaskim obcasie z wężowej skórki, nie pasujące do pogody. Przecież był październik, a ona w letnich butach. Odgarniała co chwilę włosy. Były długie, poskręcane, zniewalające. Nie mógł oderwać oczu. Jak szczeniak. Usiadła na stole, wcześniej zdejmując przemoczone pantofle, czarne pończochy i pas wraz z ubraniem. Była piękna. I wcale nie czuła się taka naga, z tym swoim nieprzeniknionym, zwierzęcym wyrazem twarzy. Nikt nie wiedział co czuła. Nikt nie chciał się nawet tego domyślać. Czy było jej wstyd? Czy było jej zimno? Na jej ciele był brak gęsiej skórki. Siadła twarzą do studentów podkurczając nogi, jedną ręką opierając się o blat stołu i przenosząc na nią swój ciężar . Ciężkie od deszczu włosy opadły na lewą pierś, a po niej strużką spływały krople. Przyglądał się tym spadającym kroplom oczarowany licząc je. Jedna, druga, czwarta , piąta..., nie mógł oderwać wzroku, przewiercając jej twarz i kruche piersi na wylot. Pamiętał, że mógł je obie schować w swoich dłoniach. Były tak małe. Z brodawkami ak ciemne jpunkciki na białym tle. Lubił tak zasypiać z dłońmi na jej piersiach, co chwila pocierając jej sutki wewnętrzną stroną kciuka. Specjalnie to robił by wydobyć z niej cichy pomruk, przy tym czule całując ją w czoło co ogromnie ją zawsze bawiło. Kojarzyło jej się to z ojcowskim pocałunkiem, a przecież była od niego starsza. Była dla niego jak siostra. Pozowała im często na zajęciach, taka zamknięta w sobie, bez uśmiechu, taka mroczna. Ze swoją bladością, splątanymi włosami i mocnym makijażem wyglądała jak Amy Lee. Pojawiała się i znikała. Mało kto ją znał i też nikt nie wiedział skąd pochodzi. Jakub też nie, bo ona niechętnie mówiła o sobie. Po co? Przychodziła, rozbierała się i wychodziła. Zawsze była taka zamknięta, od samego początku. Jego doprowadzało to do obłędu. Do rozpaczy. Tamtego dnia wystarczyło, że na nią spojrzał i wiedział, że chce odejść. Że odchodzi..., naprawdę . Bo tak na serio nigdy nie była jego i nigdy nie miał takiego poczucia, że jest z nią. A ona, że jest z nim. Co z tego, że z nim sypiała? I tak nie wiedział co ona do niego czuje. A on wszystko już robił z myślą o niej. I z myślą o niej kupił też młyn. Dla niej zdobywał płyty i filmy. Malował, biegał z nią na wystawy fotografii, malarstwa. Do teatru. Do lekarzy . Dla niej też gotował i dbał o swoją kondycję. I zanim kupił cokolwiek, czy miał być to nowy zapach do łazienki czy kolor koszuli, zawsze pytał się o jej zdanie. Zatracał się w tym zupełnie. Martyna! Martyna! Powoli przestawał być sobą . Teraz nie pamiętał już czy płakał po jej wyjściu czy dopiero zanim wyszła, tak cicho w tych letnich pantoflach z wężowej skórki, które nosiła . Który to był rok? Kiedy odeszła wszystko uległo zmianie . Muzyka. Smak potraw. Pory roku .Nic nie cieszyło . Dopiero na biegunie odetchnął, z ulgą wyrzucając z siebie tą miłość. Pozbywając się jej jak ciężkiego balastu . Tam nie tylko mróz hartuje ciała . Również umysł.. Emocje . Pragnienia . Tam poczuł się wolny . Dzień piąty Wszedł do kuchni, przystanął zaskoczony, w kuchni krzątała się ona. Nie był zdziwiony akurat jej widokiem. Nie było żadnego sposobu zapomnieć, że ona jest. Całą noc o tym myślał, o wczorajszym wieczorze i o rozmowie z nią, o jej pobitym ciele. O tym myślał chyba najwięcej.W jego kuchni była kobieta, przygotowywała śniadanie, parzyła kawę, rozstawiała talerze, kroiła resztki chleba, które jeszcze im zostały. Zostawiała ślad po sobie na ceratowym obrusie. Od jak dawna w jego kuchni nie było kobiety? Uśmiechnęła się do niego. -Zaskoczony? Kawę pijesz z mlekiem czy bez?

niedziela, 30 listopada 2014

"Wróć do domu " I fragment

"Wróć do domu" fragment/ fotografia - Jeanloup Sieff Chciała spojrzeć na godzinę, na swoim telefonie komórkowym, ale wrzuciła go, do którejś z bocznych kieszeni swojej torby. Zaczęła go nerwowo szukać, bo pomyślała sobie, że gdyby był tutaj zasięg to może zdołałaby połączyć się z Górskim Pogotowiem Ratunkowym, z kimkolwiek kto mógłby jej pomóc w tej beznadziejnej sytuacji. Wciąż nerwowo szukała telefonu. Miała mocno zmarzniete dłonie. Jest ! Ale sznurek, na którym był on zawieszony zaczepił się o zamek, zaczeła go nerwowo szarpać. Szlak ! Sztywne palce utrudniały każdy ruch, poczuła się słabo i ciemne kółka pojawiły się jej przed oczami, odetchnęła głęboko próbując wziąść się w garść. Chciała odgonić te dziwne plamy przed oczami, tak jak odgania się muchę lub komara. Czy miała mroczki, a może jej się tylko tak wydawało ? Machneła ręką tuż przed twarzą, coś było nie tak. Deszcz padał już coraz bardziej, czuła go na swojej twarzy, plecach, mokre palce przesuwały się po zamku próbując uwolnić bawełniany sznurek. Żałowała, że nie ma kapoka, foliowego płaszcza, który ochroniłby ją przez moknięciem. Plecak zrobił się zbyt ciężki , a właściwie to od jakiegoś czasu jakby go już nie czuła. Nie czuła już tego zimna, czuła i nie czuła, trudno było powiedzieć, zaczynało jej być wszystko jedno. Robiła się senna i bardzo mocno zmęczona. Przechyliła do przodu głowę, stopy ślizgały się po mokrych deskach, torba opadła na pomost, tuż koło jej stóp, obezwładniający ciężar plecaka przygniatał ją do przodu i szybko straciła równowagę. Poczuła nieznośny ból w okolicy skroni i smak krwi na ustach i dziwnie śliskie zimno desek na swoim policzku. Ucisk i ból twarzy był nie dozniesienia. Poczuła, że znów zapada się w mrok, tak jak wtedy tamtego dnia. Deszcz rozpadał się na dobre. Obrazy przesuwały się w jej głowie. Jeden za drugim. Sekunda po sekudzie. Klatka po klatce. Czy tak się właśnie umiera ? Właśnie zbiegała z górki z grupą dzieciaków z podwórka , w ręku trzymała żeton. Karuzela łańcuchowa, do której biegli była prawie pusta, ale i tak pędzili jak zwariowani. Na łeb i na szyję ! Kto pierwszy ten lepszy ! Wbiegła na wąskie, drewniane schodki, jeszcze tylko kilka kroków i będzie na krzesełku. Jak zwykle dobierali się w pary skręcając z sobą wszystkie łańcuchy, czekali w napięciu, aż karuzela ruszy. Była tak podeskscytowana, że nie poczuła pierwszych kropli deszczu. Karuzela unosiła się powoli, zaczeli wspinać się w górę. I wyżej, coraz wyżej. Świat z góry wydał sie taki mały, można go było chwycić jedną ręką i zrobić z nim co się chce. Ludzie, ludziki nie stali w miejscu, ale kręcili się wokół własnej osi , piękny świat wirował wokół niej. Deszcz padał coraz mocniej, maleńkie krople jak igły przeszywały jej chude ciało, to był dziwny ból. Nagle niebo zrobiło się ciemne, karuzela nie przestawała się kręcić. Zamknęła oczy, ogarnął ją mroczny sen. W korytarzu było ciemno, ale znała go na pamięć, dotknęła ręką zimnej ściany i poszukała kontaktu, po chwili ciemny korytarz oświetliła wisząca pod sufitem goła żarówka. Pomyślała, że może zamówi taksówkę, zbierało się na deszcz, więc sięgła do kieszeni po telefon komórkowy. Poczuła ogromny niepokój i strach , znała to miejsce na pamięć, ale teraz ten korytarz wydawał jej się dziwnie obcy. Niepewnie weszła na półpiętro, nogi zrobiły jej się jak z waty, nerwowo oblizała językiem wargę, znów zaschło jej w ustach. No dalej, do przodu. Idż ! Podeszła niepewnie do drzwi, były otwarte na całą szerokość. Nie możesz pokazać mu, że się go boisz. Nie możesz ! Próbowała podtrzymać się na duchu, zadzwoniła dzwonkiem. Chore, przecież to jest twoje mieszkanie, twój rodzinny dom, a ty dzwonisz dzwonkiem ! Jesteś żałosna, ganiła się w duchu. Wyszedł na korytarz, przedpokój łączący kuchnię i ten duży pokój, który był kiedyś ich . Mężczyzna był bardzo wysoki i mocno zbudowany, jasne włosy, miał orli nos, na jego twarzy rysowało się napięcie. Znała go już na tyle dobrze, że wiedziała, że za chwilę może wybuchnąć, a wtedy nic tu po niej. Wiedziała, że musi się jak najszybciej stąd wynieść. Andrzej nerwowo rzucił jej pod stopy szarą , szmacianą torbę. Zabieraj szmato swoje łachy ! - powiedział. Za torbą w jej kierunku powedrowały spódnice, bluzki, rajstopy, książki, stare zdjęcia, kilka par butów, płaszcz, jesienna kurtka, korale i bransoletki, płyty w kolorowych pudełkach. Nie chcemy ciebie tutaj ! - syczał. Ona zbierała na kolanach nerwowo swoje rzeczy pakując je niezgrabnie do torby. Szmata ! Szmata ! Zacisnęła usta, nie nie może się rozpłakać. Nie, nie w tej chwili, przecież nie może pokazać jemu swojej słabości, mimo to jednak wyrzuciła z siebie. Gdzie Michaś ? Nie ma ! Gdzie Michaś ? Czemu go nie słychać ? Pokaż mi go .... Zabieraj łachy i wont ! Proszę... chcę zobaczyć moje dziecko.... Nigdy już go nie zobaczysz ! Rozumiesz ?? Nigdy !!! - zaczynał zbliżać się do niej, wiedziała co to może oznaczać, chwyciła szybko torbę wycofując się z mieszkania zaczeła zbigać po schodach. Na dworze było już ciemno, rozejrzała się dookoła. Gdzie ta cholerna taksówka ? Nagle za plecami usłyszała jego kroki. Dokąd to ? Dokąd idziesz ? - zapytał. - Nie twój interes. Jasne, dziecko też cię nie interesuje, pożałujesz jeszcze tego. Zobaczysz !- poczuła z tyłu mocne szarpnięcie, próbował wyrwać jej z ręki torbę. Przestań ! - krzyknęła, wciąż nerwowo rozglądając się za taksówką. Przecież powinna już tu być. Co ? Kochanek ci uciekł ? Nie ma go ?? - wciąż z niej kpił. Nie twoja sprawa - nagle poczuła mocne uderzenie w głowę, tuż nad samym uchem. Upadła ogłuszona jak długa, czuła mokrą i zimną ziemię wdzierającą się do jej ust, miała dziwny smak, drobne kamyki wciskały jej się w policzek. Czuła jego ciężar na sobie, przygniatał ją z całej siły, jak dobrze znała ten dotyk. Deszcz nie przestawał padać, mokre włosy przykleiły się jej do twarzy, z każdą chwilą zapadała się w mrok coraz bardziej. Lubiła czytać i to nawet bardzo, to był jej świat , z którym wciąż się zmierzała. Co książka to inny bohater, inny przyjaciel, któremu pozwalała żyć tylko w swojej głowie. Dużo czasu spędzała w bibliotekach, zaszywając się w nich, myszkując, szukając nowych lektur do czytania. Dobrze się tam czuła ukryta między wysokimy regałami pokrytymi mnóstwem książek, uwielbiała ten zapach kurzu i starego papieru. Czerpała z tego niezwykłą przyjemność niemal, że intymną, kiedy tam kucała w ciemności przewracają kartki, nikt jej nie mówił, że jest nieudacznikiem, że nic nie potrafi, ani pijany, bełkocący ojciec, ani nikt. Dorastała w takim świecie, czasami kiedy pogoda pozwalała ukrywała się na łące nad małą rzeczką. Schodziło się do niej z górki przez mostek, ale zanim można było się tam dostać należało przedzierać się przez wysokie trawska, dlatego teren ten był tak dobrze ukryty. Uwielbiała to, przedzieranie się przez wysoką trawę, przypominało jej to dziecięce zabawy. Od drugiej strony łąkę od miasta odcinała rzeczka pełna zielska, korzeni, płynajacych konarów drzew. Ryb w niej nie było. Za rzeczką ciągnął się jeszcze spory pas łąki i stare domy, potem dopiero była ulica. Czuła się tam bezpiecznie, nie było tam ani spacerujących ludzi z psami, ani biegających dzieci, ani drobnych pijaczków spędzających czas na piciu wina. Była tylko ona i jej bohaterzy. Kładła się na wielkim zwalonym pniu drzewa , które tkwiło tam od dawna, jakby ktoś o nim zapomniał, drzewo miało gładką powierzchnię , od góry nie było porośnięte mchem więc przytulona do niego spedzała czas na czytaniu. Z czasem łąkę tą porosły chaszcze i trudno było się do niej dostać. Z czasem po prostu zapomniała, o swoich przyjacielach, drzewie, odkrytym niebie i łące. I wszystko uległo zmianie. Obserwował ją z ukrycia między potężnymi regałami z książkami. Jak on nie lubił takich miejs, znalazł się tutaj zupełnie przypadkowo po prostu zobaczył ją na ulicy, wydała mu się taka zagubiona, inna od kobiet, które do tej pory spotykał i po prostu poszedł za nią. Stała oparta o regał, niska, drobna, ciemne włosy średniej długości, zaczesane za uszy, gładka grzywka. Nie było w niej nic ciekawego, zwykła szara myszka, ale kiedy uniosła spojrzenie, zmroziło go. Nigdy nie widział tak interesującej twarzy. Nie, nie pięknej, tylko interesującej, zupełnie jakby los wyrył w niej uległość wobec całego świata, zagubienie, samotność i to marzycielskie spojrzenie. Było w niej coś takiego, kiedy spojrzała na niego zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, bo przecież nie wiedziała, że jest obserwowana, przeniósł się wtedy w inny świat. A może to sprawił jej makijaż, ciemne kreski wokół oczu, na górnej powiece też . Ach, te oczy ! I te długie, sarnie rzęsy. Od dawna poszukiwał takiej kobiety, z całą pewnością musiał dowiedzieć się kim jest. Musiał dowiedzieć się o niej wszystkiego. Wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, gdzie mieszka, pracuje, w jakim sklepiku robił zakupy, z kim spędza czas, mężczyżni. No właśnie, mężczyżni i poczuł mocne ukłucie, nie był w stanie znieść tej myśli, że może ona należeć do kogoś innego. Nie, nie, faceci nie lubią takich szarych myszek, błądzących gdzieś w chmurach, takich uległych, no chyba, że w łóżku. Już on się nią zajmie. Już on ją uszczęśliwi. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę pomiędzy regałami , specjalnie wysunął z półki kilka książek by ją widzieć. Stała taka skupiona z tym swoim nieziemskim spokojem na twarzy, co jakiś czas wertowała kartki. Książka była stara, brudna i miała zniszczoną okładkę. Widocznie jej to nie przeszkadzało. Czytała fragmenty co jakiś czas delikatnie śliniąc wskazujący palec, przekładała strony. Ten moment kiedy muskała palec, myślał potem o nim przez cały czas, bo gdyby tylko byłaby z nim pozwoliłby jej czytać całymi dniami, mógłby wtedy wpatrywać się w nią do bólu, w ten jej palec błądzący na ustach. Dłoń, która co jakiś czas poprawiałaby kosmyki włosów, mocno zaczesując je za ucho. Nieświadomie w zaczytaniu patrzyłby jak dotyka szyji, poprawia dekold, a potem podkurcza nogi, gładzi stopy, palce rozgerzewając je. Są zmarznięte. Potem kochałby się z nią tam na podłodze, pod tym zakurzonym kaloryferem, w końcu książka poszłaby i tak na bok, rzucona gdzieś w kąt. Jego świat mógłby zatrzymać się na chwilę, uspokoić, a ona nawet mogłaby sobie myśleć o tych swoich żałosnych bohaterach, podróżnikach, rycerzach, kochankach, biznesmenach, ułożonych nauczycielach, przewidywalnych urzędnikach, romantycznych ogrodnikach, klaunach ! To nie miałoby wówczas i tak żadnego znaczenia, dopóki byłaby z nim, aż do tego momentu kiedy nie nasyciłby się nią. Jej ciałem i dotykiem. Umysłem. Tak, zapragnął znać każdą jej myśl, wyssać z niej każdy oddech i każdy orgazm. Poznać jej sny, pogrążyć ją. Koniecznie musiałaby być jemu uległa., on zrobi wszystko by tak było. Yhyh...- tuż obok usłyszał ciche chrząknięcie,bibliotekarka uparcie wpatrywała się w niego. W czymś Panu pomóc ? Szuka Pan czegoś, jakaś szczególna pozycja? Mamy spory wybór. O tak, - pomyślał kpiąco. Głupie, stare babsko, musiała tu przyleżć. Nie, nie. Już mam ! - powiedział niemal z entuzjazmem chwytając pierwszą lepszą książkę . Na książce był tytuł "Poezje" Rainer Maria Rilke, spojrzał na tytuł i poczuł się niepewnie. Znakomity wybór - usłyszał. Starsza kobieta oddaliła się w głąb biblioteki. - Poczekaj ! - Jagoda właśnie wychodziła z biblioteki, kiedy usłyszała za sobą wołanie. Nie była pewna czy to do niej czy do kogoś innego, na chwilę przystanęła odwracając głowę, skąd dochodziło wołanie. Była zła, zbyt dużo czasu spędziła w tym miejscu. Była już spóżniona. Tak, do Pani mówię. To chyba należy do...do ciebie - powiedział i niepewnym ruchem podał jej zwiniętą kartkę. Twarz jego wyrażała zakłopotanie, drugą ręką dotknął swoją głowę, tak jakby próbował jakoś wybrnąć z tej sytuacji - Leżała w książce. Pomyślałem, że to może coś ważnego. Rozwineła złożoną kartkę, poznała swój charakter pisma. Tak, to moje – powiedziała, siłując się na uśmiech, spojrzała na niego. Mężczyzna był wysoki, mocno opalony i zbudowany, dosyć przystojny, ale zupełnie nie pasował do tego miejsca.Co on tu robi ? Widzi go pierwszy raz. Andrzej jestem - powiedział i podał jej wesoło dłoń, tak długo na to czekał, na dotyk jej dłoni. Spojrzała na nią niepewnie i tylko rzuciła przez ramię. Miło mi, ale muszę już iść, jestem bardzo spózniona. Poczekaj. Porozmawiajmy ! Nie mogę ... Spotkamy się jeszcze - powiedział i nie był już pewny, czy to było pytanie czy tylko stwierdzenie. Nie spodziewał się tego, nie ułatwiła mu zadania zupełnie, jakby przeczuwała jego intencje. A może była zimną rybą ? Wątpię ! Bezczelna. I odważna. Jak mogła mu tak powiedzieć ? Jak mogła go zlekceważyć ? Ale już zaczynała mu się podobać coraz bardziej. Może lubiła właśnie takie gierki, najpierw udając nieprzystępną, a potem hulaj dusza piekła nie ma. Już on ją ujarzmi tylko niech znajdzie sposób na nią. Cholera ! - zaklnął w duchu i nagle pożałował, że oddał jej ten zapisany przez nią zwitek, wtedy miałby coś co wcześniej należało do niej, jej mysli zapisane drobnym charakterem pisma. Głupiec ! Spojrzał jeszcze raz za nią, jej drobna sylwetka znikła gdzieś za rogiem. Wróciła do mieszkania, za godzinę musiała być w pracy. Stanęła w przedpokoju ściągając buty, drzwi od pokoju były uchylone i zobaczyła młodą kobietę siedzącą na łóżku, zapinającą stanik. Była od niej starsza może, dwa, góra trzy lata. Spojrzała na ojca pytająco, stał w przy stole i rozlewał do kieliszków resztki alkoholu. Poczuła się podle. Pani już wychodzi - powiedział i przechylił kieliszek do ust. Obydwoje byli pijani. Pieprz się ! - powiedziała Jagoda i poszła do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko. Nie, nie będzie płakać. Rozmarze Ci się makijaż, myślała, bez sensu jest płakać skoro już dawno powinna była przyzwyczaić się do takich widoków. Nienawidziła tego domu, nienawidziła ojca, tak bardzo chciała się stąd wyrwać, tylko dokąd ? Przypomniał jej się mężczyna z biblioteki. Był dziwny i dziwnie na nią patrzył, tak jakoś jego wzrok przewiercał ją na wylot. Miał zielone oczy, wielkie, fascynujące, magnetyczne, ale był w nich jakiś mrok. Niepokój. Pomyślała, że nigdy nie chciałaby już go spotkać. Nigdy. C.d.n.

Próby ...

Z jej życia zniknął na stałe już kilka lat temu, z jej osobistego komputera nie dawno. Dopiero wczoraj się zorientowała, ze od jakiegoś czasu nie ma go na Face boku i zrobiło jej się naprawdę żal. To jedyne co ją z nim obecnie łączyło, te krótkie informacje , które znajdowała w sieci. Że leci do Polski, że wraca na Wyspy. Czego dziś słucha, jaki ma nastrój. Oglądała zdjęcia. Że zeszłej nocy znów zachlał mordę, o tym wolała nie czytać, ale czytała i zastanawiała się kim teraz jest , czasem po prostu nie dowierzając w jego puste słowa. Mimo to chciała wiedzieć, chciała mieć pewność, że żyje i nic mu nie jest, że te jego balansowanie na granicy kiedyś się skończy. Ten jego ciągły krok od śmierci. Ostro żył. Wciąż chciała, aby był szczęśliwy. Czy tęskniła? Nie, nie tęskniła. Czasem po prostu brakowało jej tego poczucia wolności , które jej dawał, a którego brakuje jej w tym nowym życiu. On po prostu mówił : Rób co chcesz. Rób jak uważasz. Ale nie, nie w tym sensie, ze gówno mnie obchodzi co robisz i czego chcesz w życiu, on po prostu nigdy-nie-bywał - zaborczy. Nigdy! Bo ona mężczyzn, którzy próbowali trzymać ją krótko na smyczy omijała. Już taka była nieokiełznana i tylko on potrafił ją zrozumieć i ugłaskać. Tę jej szarpaninę, kiedy chwytała za aparat i gnała tam gdzie jest niebezpieczeństwo, gdzie ból, ludzkie nieszczęście, wojna i strach w oczach kobiet i dzieci. Wciąż była dobrą reporterką, nawet bardzo. Przymknęła oczy i pomyślała o tych setkach emaili, które do siebie napisali. Jak ciężko czasem było utrzymać taki związek „za wszelką cenę”. Dopiero nie dawno zdała sobie sprawę, że to jej wina, po prostu brakło jej sił i to zakończyła. Krótko, dosadnie, jednym cięciem. Nie kocham Cię już ! Ale to nie była prawda, jej po prostu brakło cierpliwości w tym wszystkim. Bo ile można czekać kiedy znikał i wracał do jej życia ponownie?? Wtedy pragnęła go naprawdę. Życia z nim, nieważne gdzie. Była gotowa na wszystko kiedy uciekała z nim w październiku. Kiedy musiała wracać do swojego życia kilka miesięcy później już nie była taka pełna wiary i optymizmu. Jak to niektórzy mówią życie to nie bajka. Teraz się cieszy, że nikt już o to nie pyta, gdzie zniknęła i z kim. Odpowiadała, że Egipt, że Turcja, przez moment Afganistan potem Rosja. Była w swoim żywiole, jak zawsze, tam gdzie się coś dzieje. Tematów nie brakowało. Setki nowych zdjęć do kolekcji pełne rozpaczy i emocji. Tylko czasem kiedy siedziała w brudnym pokoju hotelowym nadsłuchując skąd odchodzą strzały myślała o tym mieszkaniu na parterze. Pięćdziesiąt cztery metry ich wspólnego raju. Dwa pokoje bez mebli i zasłon, tylko gruby materac, mały przenośny telewizor i kosz na ubrania. Łazienka z małą wanną, kuchnia bez lodówki. Była zima, żywność chowała za oknem. To nic, najważniejsze, że wreszcie mogli być razem. Mogli zasypiać razem, tylko to się liczyło, ucho przy uchu słuchając jak przez cienką ścianę sąsiad brzdąka cicho na gitarze. Czasem ktoś ten koncert przerywał głośno waląc w rury. Echo wtedy niosło w całym pionie, a oni śmiali się do rozpuku. Czasem czytali razem leżąc pod kocem na materacu. Czasem po prostu pakował ją w starego fiata uno i jechali na poszukiwania skarbów, brali stary wykrywacz, który kiedy kupił od znajomego i łazili godzinami po polach i lasach. Na trzydzieste urodziny kupił jej nie najnowsze perfumy Natalii Portman lub Salmy Hayek, ale starą lampę na biurko. Żeby mogła pisać, także w nocy. Kochała stare rzeczy. Rano jak już wychodził, jeszcze taką zaspaną zawsze całował w brzuch, tak na dzień dobry i długo tulił na progu. Biegła potem przez całe mieszkanie, żeby jeszcze zobaczyć go z okna, jak odjeżdża. Kiedyś po prostu nie wrócił o stałej porze, ani w nocy ani na drugi dzień. A ona szalała z niepokoju, obdzwoniła wszystkie szpitale i posterunki policji w okolicy. Potem przysłał właścicielkę mieszkania, która skrupulatnie liczyła wszystkie klosze w mieszkaniu, stan licznika i opłaty do uregulowania za ostatni miesiąc. Jej świat się zawalił. Umowa najmu kończyła się i musiała się wynieść , właścicielka dała jej trzy dni. Trzy. Przez pierwsze dwa na zmianę przeleżała na podłodze pod kaloryferem , na podłodze pod oknem. Materac. Jak pies czekając na swojego pana. Trzeciego dnia posprzątała mieszkanie, umyła podłogi, zrobiła makijaż i wyszła zamykając za sobą drzwi. Klucze wrzuciła do skrzynki na listy tak jak obiecała. Tylko wychodząc przed blokiem nie zauważyła, ze jego samochód wciąż tam stał na parkingu przy drugiej klatce. To dopiero był smutny widok. Nie takiego życia sobie z nim wyobrażała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że znów zaufała i dała się ponieść emocjom. Zakochała się , ale to nie było prawdziwe jej życie. Teraz dopiero po latach w końcu poczuła, że znalazła swoje miejsce na ziemi. Czasem tylko wydaje jej się, że udało jej się zapomnieć o wszystkim, a czasem wciąż go czuje między swoimi udami. Na plecach, jego dłonie znów we włosach. Tylko wtedy jej poduszka jest mokra od łez.

poniedziałek, 3 listopada 2014

"Schronienie"

Już taka była jak rozpędzony pociąg nad przepaścią i ciężko było ją zatrzymać przy sobie na chwile. Albo na zawsze. O tym nie mogło być nawet mowy, ona nie chciała już nigdy więcej do nikogo należeć. Ani jej ciało, ani umysł, ani dusza. Wiedziała, ze to nie jest dobre ani dla niej samej ani dla mężczyzn, którzy próbowali zatrzymać ją przy sobie, przecież lata lecą , czas nie ma dla nikogo litości i dla niej także, zbliżała się powoli do czterdziestki i warto byłoby pomyśleć o czymś na stale. O kimś, może nawet o dzieciach, ale ona ze wstrętem odpychała ta myśl od siebie jak natrętną muchę. Czuła, ze nie nadawałaby się na matkę. W przypływie uczuć , w chwilach słabości, czasami udawało jej się wrócić myślami do dzieciństwa. Były takie miejsca dokąd była zabierana przez babcię, tylko ona ją rozumiała albo i nie, bo kiedy zaczęła dorastać wszystko się zmieniło i jej samotność coraz bardziej zataczała krąg wokół jej osoby. Ale ona miała swoje książki, to były jej dzieci. Miała te swoje słowa, które żyły w niej od zawsze, które były niczym plew, chwast , ciężar a jednocześnie błogosławieństwo, koiły jej dusze, sprawiały, ze czuła się jeszcze potrzebna. Umiała pisać. Umiała tez słuchać ludzkich historii, by potem przelewać to wszystko na papier. Wstała prostując nogi poprawiła krotką spodniczkę i podeszła do okna. W przedziale pociągu paliło się słabe światło. Była sama. Oparła głowę o brudną szybę. Stuk – stuk- stuk –stuk… pociąg mknął , poczuła ten bieg, ta siłę, przymknęła oczy, wspomnienie tamtego dnia ożyło w niej traumatycznie. Był wieczór , październik, wracała ze swoich reportaży zbierała materiał do kolejnej pracy zazwyczaj interesowali ja zwykli ludzie, klasa robotnicza. Już z daleka dostrzegła mocne światła neonów i lamp dworcowych, kierowała się ulicą Suchą na przeciw wejścia tylnego, od południa po przeciwnej stronie peronów. Dworzec ten miał tylko pięć peronów, cztery podwójne i piąty pojedynczy z jednym torem. Z peronów tych zawsze prowadziły dwa wyjścia. Jedno w kierunku tunelu łączącego ulicę Suchą z Piłsudskiego, gdzie często można się było natknąć na miejscowych narkomanów i tunel główny, który prowadził do głównego budynku i hollu dworcowego. Peron piąty wieczorami często był opuszczony i mało kręciło się na nim podróżnych. Jeśli szukała samotności to tylko tam. Tam siadywała na zielonej ławce, noga na nogę, w ciszy i w skupieniu paliła papierosy. Tam tez marzyła a może tylko próbowała marzyc. Bo czym były te jej male marzenia jak nie małymi tęsknotami, ona nie pragnęła rzeczy wielkich, ona poszukiwała rzeczy małych. Uczyła się cieszyć drobiazgami. Zdarzało się też, że ukrywała się na trzecim peronie, gdzie Wajda odsłonił w 1997 roku tablicę pamiątkową. Niewiele ludzi wiedziało, że na trzecim peronie 8 stycznia 1967 roku wracający z planu zdjęciowego Zbigniew Cybulski usiłował wskoczyć do ruszającego pociągu, skok ten mu się nie udał i aktor zginął pod kołami. Ona kiedyś też próbowała tak skoczyć, jej się udało, bo została do niego po prostu wciągnięta przez innego pasażera, a pociąg z piskiem wtedy zatrzymał się. Wszyscy podróżni przez okna wychylali głowy i przez wszystkie wagony jak błyskawica w panice przeszedł szmer :"Co się stało ? Czemu stoimy ?". Ktoś potem powiedział, że jakaś młoda kobieta próbowała popełnić samobójstwo, ale przecież nie zupełnie tak było . Ona po prostu spóźniła się na pociąg. W ślad za nią ruszyli sokiści, ukryła się w toalecie siedząc na obskurnej desce klozetowej z przymkniętymi powiekami liczyła stacje. Stuk- stuk, stuk- stuk stuk-stuk. Pociąg jechał . Ile była w stanie tak ujechać ? Wysiadła na piątej. Usłyszała hałas rozsuwanych drzwi, ktoś wszedł do przedziału, otworzyła oczy i odwróciła głowę. Wolne ? - usłyszała. -Tak, tak – proszę. Był młody, przystojny z delikatnymi rysami twarzy i trzydniowym zarostem. Właśnie takim jak lubi. Ciemne dłuższe włosy opadające na twarz i szare oczy. Ciekawa kompozycja pomyślała. Przyglądając się jemu poczuła tęsknotę, zbyt długo była już sama. Ile to już minęło od ostatniego rozstania ? Ona już nigdy nie będzie w stanie nikomu zaufać. Nigdy. Janek był miłością jej życia. Marzec 2007 rok, zadzwonił po godzinie 23.00. Tamtego wieczora to była ostatnia ich rozmowa telefoniczna. Jakieś pol roku wcześniej napisał w emailu : „Zadzwoń kiedyś to pogadamy, nie ma o czym prawda?”. Lubił ironizować. Lubił jej dokuczać , był bardzo pamiętliwy, ale znal ja jak nikt, znal ja bardzo dobrze, z tonu jej głosu potrafił wyczuwać jej nastroje. Znal jej słabości, wiedział co czuje, o czym marzy, jaka jest. Przecież musiał wiedzieć. Musiał, a jednak nie potrafił z nią być . To bolało. Myślała, ze będą razem. Już na zawsze. Żeby on wiedział co wówczas czuła. Była jak w letargu, pogrążona w drzemce, jak w jakimś urojonym przez samą siebie świecie, pełnym ideałów. Mały domek na wsi, z którego okna na pierwszym piętrze przy bezchmurnym niebie, widać taflę jeziora. Naprzeciw domku, po drogiej stronie ulicy, kościelna szesnastowieczna wieża z czerwonej cegły. Przed domkiem schodki i płot. Przy płocie rosną słoneczniki, pachnie maciejka, a do jeziora jest dwadzieścia minut drogi piechotą. Jeszcze będąc dzieckiem wyrysowała sobie taki obraz na kartce, a potem wyryła w swojej głowie. To była jego wina, niepotrzebnie rozbudzał w niej te marzenia. Tamtego wieczora płakał. Na początku nie mogła się zorientować co mówi. Jeden bełkot. Tylko zrozumiała, że zaraz przyjedzie po niego policja, że zrobił coś strasznego, do dziś nie wiedziała co. Potem się zorientowała, że jest kompletnie pijany i wściekła się. Dzwonił jeszcze kilkakrotnie tamtej nocy. Nie odbierała. W przedostatnim emailu, nazywała go „oczyszczającym”, przepraszał ja , za swoje zachowanie. Jak napisał po rozstaniu z nią , rzucił się w wir zabaw, koncertów, towarzystwo kolegów. Zawalił kilka spraw związanych z ojcem i skasował kilka aut. Jak to określił dosiągł dna. Pamiętała, ze wcześniej jak powiedział, że nie wierzy…., że to nie ona…. - Ty, nie jesteś zdolna do czegoś takiego. Byłem ciebie pewien jak nikogo innego. To było zanim mu powiedziała, że chce się zacząć spotykać z innymi, że ma dość czekania. Trzy lata! Ze tylko obiecuje i tylko na obietnicach się kończy ! Ze tyle czasu go już nie widziała, że nawet zapomniała już jak wygląda. Miała nadzieje, że zrozumie. Nie zrozumiał. - Dałaś mi strzała!- to było jego ulubione określenie. Ona tego nie planowała. Ona po prostu pozwoliła jemu się tylko obudzić. Jemu i sobie, z tego letargu. Miała dość jego ciągłego obiecywania, półtora roku się nie widzieli, nic tylko ciągle rozmowy przez telefon, a ona po prostu chciała się z nim widywać, chciała z nim żyć. Chciała tkwić przy nim, założyć rodzinę, zostawiając go chciała zmusić go do działania, żeby zrozumiał ile ona dla niego znaczy, ale skutek był odwrotny. Pokłócili się i to bardzo. Rozstanie było bolesne. Wtedy zrozumiała, ze nie ma szczęścia w miłości i postanowiła być sama. Teraz nie potrafiła inaczej o nim myśleć jak bezosobowo. Nie wiedziała czemu, wymawianie jego imienia nawet w myślach sprawia jej ból. Drugi kwietnia. Jego urodziny. Zostawiła mu krótką wiadomość na poczcie z życzeniami, nie będąc pewna czy przeczyta, przecież nie mieli z sobą kontaktu od maja ubiegłego roku. Napisał- podziękował za pamięć i w ogóle. Napisał też, czy może mu dać numer telefonu, bo chciałby jej tyle opowiedzieć, a ma problem z pisaniem. Zawsze tak mówił: ” Chciałbym ci tyle opowiedzieć”. Zawsze ja tym rozczulał. Zadzwonił na drugi dzień, była akurat w pracy. Z początku nie poznała go po głosie. -Kto mówi? - No jak kto? Janek … Paula mu zalała laptopa, dlatego ma problem z pisaniem. Na początku nie zrozumiała, przecież córka jego ma na imię Zuzanna. I dowiedziała się, że Paulina to ta „obiektywna” z teraźniejszego związku. Że teraz mieszka gdzieś tam na „G”, nawet nie pamiętała nazwy, potem, że wyjeżdża do Meksyku, do Michała do Ameryki, Nowej Zelandii, bo przecież kiedyś tak sobie wymarzył. Ale zapomniał, że o tym kiedyś marzyli razem. I do Kenii. Że spełnia swoje marzenia i otwiera sklep z antykami. Że dobrze zarabia i w ogóle wszystko super. Imprezy i koledzy. A najbardziej zabolała ja ona. Paulina. -Bo wiesz, to jest taki związek, w którym ciągle się kłócimy, o wszystko- opowiadał-A jak tam ci się ułożyło ?-zapytał. Nie odpowiedziała. - Ale nie masz do mnie żalu? –zapytał. Nie! Nie! Nie mam ! To nic, że zabrano mi trzy lata…to nic; Wszystko przecież można przeżyć. Po jego telefonie dwa dni chodziła jak w rozsypce. To nieprawda, miała żal i to jeszcze jaki ! A największy do siebie, jak mogła być tak naiwna ??? No jak ? Potem stanęła twardo na nogi skupiając się tylko na pracy, wyrzucając ze swojego umysłu wszystkie za i przeciw, wszystkie wspomnienia, obietnice, porażki. Lepiej być samej – myślała, tak jest bezpieczniej. - Pani płacze ? – usłyszała glos mężczyzny z przedziału. Wszystko dobrze ? - Tak. Tak. Przepraszam. To nic, coś musiało wpaść mi do oka, jak otwierałam okno - wyrzucając z siebie słowa chaotycznie. Czuła, ze on się jej przygląda. Był młodszy, to pewne. Ile ? Góra siedem, osiem lat. To tyle samo co jej matka jest starsza od jej ojca. Uśmiechnęła się do niego. - Pan daleko ? – zagadnęła. - Tak do Warszawy. I opowiedział jej, ze pochodzi z malej wioski z okolic Wrocławia, ale tam w Warszawie ma teraz drugie Zycie. Inne, niekoniecznie lepsze, bo przecież ciągle siedzi na walizkach, ale z pewnością inne. Ze jest artystą, garncarzem czy z kimś takim. Ze robi to co kocha, o czym zawsze marzył i ma swój warsztat, ale pracuje w rożnych miejscach Polski . O garncarstwie wiedziała nie wiele wiec zaczęła pytać. I z fascynacja opowiadał o glinie, jaka powinna być, aby osiągnąć taki stan by nadawała się do obróbki. O kole garncarskim, o wypalaniu w piecu, o temperaturze, farbach i zdobieniach. O zaletach i ile mu daje fascynacji rzemiosło, które wykonuje. Z wdzięcznością słuchała jak oczarowana. -Wie pan co ? Mam pomysł, opowiada pan tak fascynująco, jestem redaktorem, zgodzi się pan na wywiad ? Zgodzi, prawda ? – zapytała głęboko patrząc w oczy. Musi się pan zgodzić. Kiedy będzie pan w okolicach Wrocławia proszę do mnie napisać. Szybkim ruchem wzięła jego dłoń i na jego nadgarstku zapisała swój adres email. julia.bodziuk@ wp.pl. wszystkie litery z malej, proszę pamiętać o mnie. Ja już musze wysiadać, to fascynujące o czym pan opowiadał, naprawdę …. Pociąg powoli wtaczał się na peron. Ostatni uścisk dłoni. Uśmiech i pobiegła przed siebie. Poczuła, ze Zycie jest nieprzewidywalne, ze nie warto rozdrapywać ran i pielęgnować w sobie bólu do upadłego, ze i tak zbyt dużo straciła czasu na cierpienie nie potrafiąc się Cieszyc z tego co ma. Że ma jeszcze swoją pasję, skończy pisać książkę i zacznie pisać następna, ze może kupi sobie aparat, bo zawsze chciała robić zdjęcia. I że wyjedzie do Nowej Zelandii . Sama. Bez niego bo przecież jest już pogodzona sama z sobą, z samotnością i z bólem, to nic, ze w domu czeka na nią tylko złota rybka i stos poczty elektronicznej, ze ona i tak odnajdzie swoją drogę i będzie szczęśliwa. Ze tylko to się teraz liczy. Sama zaplanuje kupno domu, będzie mieć mały ogródek , będzie grzebać się w ziemi. Wreszcie zrozumiała, ze sama może sobie dać to poczucie bezpieczeństwa o jakim wciąż marzyła. Poczuła taki entuzjazm, wielka sile, od dawna tak się nie czuła. Za Pol roku przypadały jej trzydzieste szóste urodziny. Na Face bok dostała dziwną wiadomość od nieznanego nadawcy Jack. C. Kasprzyk. Zrobiło jej się gorąco na sama myśl, ze to mógłby być on. Janek … W liście nie od razu ją przepraszał za wszystko, ale najpierw delikatnie złożył życzenia i prosił ją o kontakt. Potem dowiedziała się, ze Paula zostawiła go trzy miesiące temu, ze teraz jest sam, ze cierpi i że jest w strasznym dołku. I ze próbuje odnowić stare znajomości, ze popadł w tarapaty. Błagał ja o kontakt zostawiając swój numer telefonu. Zamyśliła się jeszcze chwilę kilka razy czytając wiadomość. Nie cieszyła się z tego, raczej zasmuciło ja to. Jak to mówiła jej babcia :”Ze wszystko trzeba przeżyć”. Najechała myszką. „ Usuń wiadomość”, po chwili przeczytała „Wiadomość została usunięta”. Spojrzała w prawy kąt pokoju na leżące tam walizki, pakunki, kartony i torby, ona już zdążyła przewartościować swoje Zycie i odciąć się od przeszłości, czekania na cud, wybrała inne życie. Jutro wyjeżdża do Warszawy na kilka dni , na razie w odwiedziny, najpierw krotki wywiad i warsztaty fotograficzne, spędzonych razem kilka wieczorów, spacer po Łazienkach, a potem się zobaczy. W okolicach Giżycka nad samym jeziorem kupiła dom, za tydzień zaczyna go remontować. Za kilka miesięcy się do niego wprowadzi, posieje maciejkę, która będzie wdychać wieczorami, może nawet nauczy się łowić ryby. Już z utęsknieniem czekała na te wieczory.

Wstęp...

Witaj.Przymruż oczy i zatrzymaj się na chwilę. Czasem warto oderwać się od myślenia, co za chwilę musisz zrobić, a czego nie musisz, o czym znów zapomniałaś. Telefon znów dzwoni ? Wyłącz go i pozwól się porwać do świata pełnego słów, obrazów, dźwięków, kadrów, emocji. Jestem tu :) Ghia