Miejsce przeżyć...

Miejsce przeżyć...

poniedziałek, 27 lipca 2015

Łany ...

Ł a n y Jadę rowerem leśną żwirowaną drogą, skąpana w porannym słońcu, na jagodowych krzaczkach w cieniu drzew widać jeszcze krople rosy. Każdego dnia pokonuję ten sam odcinek drogi. Śpieszę się, napinam mięśnie ud i dodatkowo pracuję ramionami wychylając szyję do przodu, jakbym chciała pokonać wiatr, on chłodzi moją twarz, zaciskam usta, jeszcze tylko ten odcinek trzystu metrów i wyjadę z lasu. Pedałuję coraz szybciej, kiedy zaczynają boleć mnie mięśnie unoszę pośladki z siodełka rozprostowując kręgosłup, to na chwilę przynosi ulgę. Każdego dnia ta sama walka ze swoją słabością wciąż na nowo. Codzienne zwycięstwo. Poruszam się szybko, za godzinę powinnam być już w pracy, w głowie mam poukładany plan dnia, nie mogę nawalić. Kończy się stary odcinek lasu, jeszcze przede mną polana, znów drzewa, pod górkę i droga między polami. Nagle, niespodziewanie przede mną wyjeżdża metalic opel combi zupełnie jakby chciał przeciąć mi drogę. Zwariował ? Wystraszona hamuję, koło blokuje się w żwirowanym piachu, szybko tracę równowagę i upadam na lewą stronę. Wszystko dzieje się tak szybko, próbuję się pozbierać, podnieść spod kół, czuję, że zaczyna boleć mnie głowa, upadek nie był groźny, ale dosyć bolesny. Cholerny skurwiel ! Kto mu pozwolił jeździć po lesie ? Nawet tu nie ma spokoju ! - myślę rozdrażniona. Ciemny mężczyzna wychodzi z auta. Nic Pani nie jest ?? - pyta. Unoszę głowę i patrzę na niego spode łba, ma ciemną oblamówkę brwi i rzęs, rzucają się w oczy, ciemne włosy, na skroniach pierwsze siwe włosy, w słońcu odbija się ich blask. Trzydniowy zarost. Cholerny głupek. Zwariował pan ? Urządził sobie pan rajd po lesie czy co ? - prawie krzyczałam. Przepraszam, pomogę pani – powiedział i energicznie podszedł do mnie od prawej strony. Po chwili czuję dziwną woń, słodkawy zapach, który rozchodzi się po moich nozdrzach, jakby przez mgłę czuję silny uścisk na szyi, moje ręce opadają wzdłuż tułowia, staram się nie myśleć, co się dzieje. Po sekundzie już wiem, że staję się bezbronna jak dziecko, wrzucona bezwiednie do obcego auta, na tylne siedzenie, pchnięta jak szmaciana lalka. To nic, to nic, wszystko będzie dobrze. Za mną tylko trzask drzwiczek, auto rusza z piskiem opon. Za nami kurz. Przecież nic się nie wydarzyło, drzewa wciąż poruszają się tym samym rytmem. Jest ósma rano, kolejny piękny letni dzień. Budzę się w zimnym pomieszczeniu. Próbuję rozprostować plecy i pierwsza myśl jest taka, że mam na oczach ciemną opaskę, spoglądam w górę i czuję słaby blask światła. Mam związane ręce, próbuję oswobodzić nadgarstki, nie mogę, są zbyt mocno ściśnięte. O co chodzi ? Co ja tu robię ? Opieram głowę o zimną ścianę, w oddali słyszę tylko szum wiatraczka. Wentylacja? Gdzie jestem ? Próbuję sobie przypomnieć, jechałam rowerem leśną pętlą, jakiś idiota wyjechał mi na drogę. Sprawca, musiał mnie porwać i siedzę w jakiejś ciemnej dziurze. Spokojnie, tylko spokojnie, nie mogę wpaść w panikę, muszę myśleć logicznie jak się stąd wydostać, a jeśli się nie uda ?? Nie wiem ile czasu siedzę skulona pod ścianą otumaniona, sama nie wiem czym, słodkawy smak do tej pory czuję w ustach, na twarzy krople potu, zaschło mi w ustach, próbuję nie krzyczeć, nie płakać chodź przerażenie coraz bardziej ogarnia mój umysł. Z pewnością zostanę zgwałcona, pobita, zabita na śmierć, uduszona, bo przecież okupu nikt za mnie nie da, jestem biedna jak mysz kościelna. Może zostanę seksualną niewolnicą, albo pokroją mnie na narządy dla jakiś bogatych ludzi w Stanach, we Francji czy w Norwegii. Zabiorą mi nerkę, serce i wrzucą w foliowym worku na dno rzeki. Z rozmyślań wyrywa mnie głuchy odgłos, po chwili szmer, ktoś jest pod drzwiami, nadsłuchuje. Wstrzymuję oddech, znów szmer, kroki, odchodzi. Ze snu wyrywa mnie klucz w zamku, otwierają się drzwi i ktoś wchodzi do pokoju. Słyszę głos. Nic ci nie jest ? Jak się czujesz ? Jeszcze pyta, a jak się mam czuć ? Gdzie jestem ? Co ja tu robię ? - zaczynam panikować. Jesteś w moim domu - odpowiada spokojnym, chropowatym głosem – I tutaj zostaniesz, na zawsze – dodaje. A teraz posłuchaj – nachyla się nade mną, czuję jego oddech przy twarzy, znam ten głos, znam ten oddech, próbuję sobie przypomnieć. Skup się, skup się. Nie mogę, jestem zesztywniała ze strachu, ściska mi dłonią ramię, jakby chciał wrosnąć w moją skórę, gładzi ją, próbuję się nie ruszyć, jak kameleon przybieram maskę, nie może dostrzec mojego strachu. Kimkolwiek jest nie mogę go sprowokować. - Zostaniesz tutaj, bo ja tego chcę, jak będziesz grzeczna dostaniesz nagrodę, jeśli nie, spotka cię kara. Zrozumiałaś ? A teraz zabiorę cię stąd na górę i doprowadzę do porządku, śmierdzisz. I to bardzo. Dostaniesz pić i jeść i nie próbuj sztuczek, nie uda ci się stąd wydostać. Nachylił się jeszcze bardziej nade mną, poczułam dotyk jego ust na swoich włosach. O, kurwa to jakiś świr ! Stuknięty psychopata ! Ratunku! Pomaga mi wstać, trzymając z tyłu za związane ręce, ledwo stoję na sztywnych nogach, próbuję rozruszać zesztywniałe palce, ale nie mogę , jego uścisk jest zbyt silny. Na szerokość uchyla drzwi i pcha mnie do przodu, zaczynamy się wspinać do góry po drewnianych schodach. Dom musiał być stary, ma dziwny zapach wilgoci, starych desek, kurzu. A teraz korytarzem i na prawo do góry. Szybciej – mówi. Po chwili znajdujemy się u góry, przez tą opaskę na oczach nie czuję tu ani odrobiny światła, pewnie pozasuwał wszystkie zewnętrzne żaluzje. Telefon ! Przecież miałam z sobą telefon? Musiał go zabrać, muszę go znaleźć, to mój jedyny ratunek. Dam radę, muszę, jeśli chcę żyć. Znajdujemy się w małej łazience, jest w niej o wiele cieplej niż w innych pomieszczeniach domu, mimo to jest mi potwornie zimno, gęsia skórka pojawia się na moim całym ciele. Słyszę jak odkręca wodę, która spływa do wanny, jej odgłos zaczyna rozchodzić się po małym pomieszczeniu. Wierci mi w uszach, już wiem jak się czują ludzie, którzy żyją w mroku. Co teraz ? Podchodzi do mnie i spokojnie rozwiązuje mi ręce, stoi na przeciwko mnie, czuję to, czuję , że się we mnie wpatruje tym swoim świdrującym wzrokiem, przeszywa mnie na wylot, rysuje w pamięci moją twarz, błądzi po ustach, po szyi, maleńki pieprzyk po lewej stronie. Widzi go ? Chwyta mnie za nadgarstki i stoimy tak w bezruchu chwilę, nie mówi nic, nie rozkazuje, dziwne tylko stoi i milczy. Czuję się niepewnie, napinam całe moje ciało gotowa do ataku, przecież oswobodził mi ręce, ale stoję i czekam, co dalej ? Jego ręce zaczynają przesuwać się ku górze, nadgarstki, łokcie, ramiona, kładzie mi ręce na szyi, będzie mnie dusił ? Woda – słyszy mój szept – próbuję odwrócić jego uwagę. Wiem – odpowiada – Niech leci. Powoli zaczyna ściągać ze mnie ubranie, koszulka, delikatnie rozpina biustonosz, zsuwając go ze mnie, czuję jak opada na stopy, nie dotyka moich piersi, stoi i patrzy, wiem, ze obserwuje, delektuje się nimi. Wiem, że chce schować głowę między nimi, nie robi tego tylko błądzi palcem wzdłuż moich bioder, po chwili opadają spodenki, jednym szarpnięciem zsuwa mi majtki, są spocone, czuję ich woń, czuję się skrępowana, poniżająca sytuacja. Jeszcze skarpetki. Ściągniesz mi opaskę – pytam ? Nie teraz. Odpowiada i spokojnie prowadzi mnie do wanny.Próbuję do niej wejść, ciepło otula moje stopy, nogi, kucam, próbując utrzymać równowagę, robi się przyjemnie. Siadam i przymykam oczy, tak bardzo chciałabym się rozluźnić, nie mogę, nie potrafię, moje ciało krzyczy, mój umysł paraliżuje strach, zaczynam też czuć coś na kształt podekscytowania, a nawet podniecenia. / (...) Jakiego jest koloru – pytam. Co ? Sukienka - stoję boso na kafelkowej, zimnej posadzce. Wyciera mnie i ubiera, palcami układa krótkie, ciemne włosy. W prawo, w lewo, na bok. Bawi się mną jak lalką. Czuję się jak ladacznica. Zielona sukienka, próbuję sobie ją wyobrazić, dotykam ręką góry, ma głęboki dekolt, koronkę na brzegu. Lubię zieleń, zielone wzgórza i łany, którymi wspinamy się trzymając aparaty w dłoniach. Niedbale robi mi zdjęcia, z boku, z góry kiedy patrzę w dal, z ukosa fotografując uśmiech, szare spojrzenie, piersi. Kolejne kadry. Jaskółki latają nisko, słońce chowa się zza horyzontem, w oddali słychać szczekanie psa, zaczynają grać cykady. Gwałtownie bierze mnie za rękę i ciągnie w zielone zboże w kierunku lasu. Idziemy tak jakieś dwadzieścia minut, źdźbła łaskoczą moje łydki, spokojnie oddycham. Przygarnia mnie do siebie i całuje leniwie błądząc językiem po dolnej, wardze, jest wypukła, gorąca, jego ręce ściągają mój sweter. Wychodzę mu na przeciw odwzajemniając penetrację , zaczyna go ssać, lubię to. Całujemy się tak zachłannie w milczeniu, w końcu dotykam na początku jakby niedbale i przelotem jego krocze. Badam teren, może próbuję zachęcić, zaczynam masować, góra, dół. Wzdycha. Po chwili kucam przed nim, czuję zapach zboża, zielone łany łaskoczą moje policzki, miękka ziemia brudzi moje kolana, rzucony sweter leży obok, w oddali zaskrzeczał jakiś ptak trzepocząc skrzydłami. Rozpinam jego spodnie, zwilżam językiem usta, wiem, że mnie obserwuje, rozchylam usta. I już wiem jak sprawić by był szczęśliwy. c.d.n

Wróć do domu frg. II

Jechał swoim Subaru Forester w wersji kombi okrężną drogą z Ujazdowa do Karpacza, by pozostawić tam auto na znajomym parkingu i ruszyć w góry. Był już spóżniony, obiecał gospodyni ze schroniska nad Mrocznym Stawem, że sprawdzi czy w lesie drwale przygotowali przycinkę drzewa na zimę. Zazwyczaj jechał głównym szlakiem, który był przystosowany na powolną jazdę samochodem, ale planował zajrzeć też do leśniczówki tuż pod Wielkim Kotłem, (tam też musiał skończyć robić zapasy drewna na zimę), więc musiał przejść ten odcinek pieszo, sprawdzić ilość drzewa, ocenić sytuację i wrócić do schroniska. Pomyślał, że dobrze się akurat składa, bo i tak miał ochotę na wędrówkę po górach. Swoją leśniczówką opiekował się od dawna, zdarzało się też, że kiedy chodził na długie wędrówki to zostawał tam na noc. Nie przeszkadzała mu samotność, wręcz przeciwnie. Jakub przyjechał tu na jesienny plener fotograficzny pięć lat temu, mocno zauroczył się górami, klimatem jaki towarzyszy temu miejscu, ludżmi, krajobrazem, wszystkim i postanowił jeszcze tu wrócić, ale już na zawsze i już następnej jesieni kupił stary dom w Ujazdowie i rzucił swoje dotychczasowe życie wprowadzając się ze swoim labradorem do starej chałupy. Pierwsze miesiące nie należały do najłatwiejszych, dom wymagał porządnego remontu dachu, ocieplenia i we wnątrz , a on tak naprawdę nie miał pojęcia o życiu w górach, ale szybko się uczył , był pomocny i zaradny. Szybko też zjednał sobie miejscowych ludzi i zatrudnił się w grupie PTTK Krajobrazowego Parku Narodowego i pomagał w schronisku, przygotowując drzewo na zimę, zawsze służył pomocą jako złota rączka, zdarzało się też, że bywał kurierem i robił zakupy jeśli zdarzała się taka potrzeba. Poznał już wszystkie szlaki, ludzi którzy wciąż powracali, bywał też przewodnikiem, wolnym strzelcem i fotografem. Ale najczęściej opiekował się leśniczówką. Praktycznie okres wiosenno- letni spędzał cały w górach, aż do póżnej jesieni, ale na zimę zawsze zjeżdżał do wioski by na weekendy wracać do schroniska. Dziś też mocno cieszył się na ten powrót w góry. Prowadził wolno, pogwiązdując, pies leżał na siedzeniu obok, radio cicho grało. Natężenie ruchu na drodze trochę spadło, powoli kończył się sezon turystyczny, cieszyło go to, bo zawsze pod koniec jesieni już czuł ogromne zmęczenie, tymi ciągłymi turystami. Najgorzej było w mieście, bywały tam dni, że ciężko było przez nie przejechać czy nawet przejść. Tłok, ciągłe imprezy, a to zlot motocyklowy, a to biegi, koncerty charetatywne, stragany, mnóstwo sklepików z bibelotami i pamiątkami, restauracje, przepełnione puby, pensjonaty, miasto wprost tętniło życiem. Nie mógłby tu mieszkać, dlatego zdecydował się na stary dom w Ujazdowie. To maleńka wieś bardzo rozciągnięta u podnóża Rudaw, odległość między domami to kilkadziesiąt metrów, ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił ciszę i spokój. Życie tej wsi płynęło wolno, rytm tam nadawał nie czas, ale pory roku, nikt się tu nie śpieszył, bo nie było dokąd, w większości mieszkańców to starsi ludzie, których dzieci pouciekały do większych miat, dlatego niektórzy pukali się w głowę zwłaszcza jego rodzina i znajomi, dziwiąc się, że Jakub zdecydował się na życie tutaj. Dokonał wyboru i nie zamierzał już zawracać chociaż matka jego wciąż miała taką nadzieję. Bywało, że tęsknił za bliskimi, wtedy wsiadał w samochód i pokonywał te sześset kilometrów, ale ostatnimi czasy zdarzało się to coraz rzadziej. Powoli wrósł w ten górski krajobraz, oswoił się z ludżmi, miał przy sobie swojego największego przyjaciela Urwisa, na towarzystwo psa zawsze mógł przecież liczyć. Był już na szlaku, słońce schowało się za chmurami, pies biegł przodem po kamieniach, Jakub spojrzał w niebo, wygląda na to, że za chwilę będzie padać. Zatrzymał się na chwilę i wyciągnął mapę. Musiał jak najszybciej dojść do miejsca, gdzie drwale szykowali drzewo, zdecydował się, że pójdzie żółtym szlakiem, a potem odbije i nadrobi trochę drogi lasem, często tak robił. Znał już tutaj każdy odcinek, każdy kamień i każde drzewo, miał doskonałą orientację w terenie. Jako fotograf, często wypuszczał się samotnie na piesze wędrówki po lasach, mało uczęszczanych szlakach, rezerwatach, jeszcze się nie zdarzyło by zabłądził. Lubił to, uwielbiał też survival, umiał rozpalić ogień w deszczu, wiedział jak szukać wody, chociaż w górach jej nie brakowało, co jakiś czas człowiek natykał się na strumień. Umiał wytropić ślady zwierząt w gęstwinie, gdzie dla zwykłego mieszczucha zarośnięta ścieżka była miejscem mało przejrzystym, a on wypatrywał tam śladów, dobrze wiedział gdzie ich szukać. Był oswojony z przyrodą i może właśnie dlatego nie trudno było mu się przystosować do życia w tej zapadłej wsi, gdzie można było jeszcze natknąć się na wozy drabiniaste, co prawda rzadko, ale można było. Czas tam się zatrzymał, a jemu to odpowiadało, nie lubił zgiełku, tego medialnego szumu, wokół jego osoby, nie lubił postępu, nie kolekcjonował też gadżetów, smartfonów, aipodów. Nie gonił za modą, bo do czego ona mu było potrzebna, po prostu chciał mieć święty spokój, tak jak kiedyś zanim...no właśnie, zanim wziął udział w tym projekcie, na którym poznał Marlenę. Ominął mokrą polanę i skierował się ku górze. Deszcz rozpadał się na dobre, ale jemu to nie przeszkadzało. Początkowa droga prowadziła drewnianym pomostem, ale czym bardziej kierował się ku górze tym szlak był bardziej kamienisty. Wzdłóż szlaku płynął strumień, im wyżej wchodził tym jego siła gasła i słabo go było słychać. Ominął skałki i potężne głazy i skierował się w głąb lasu. Drzewa rosły tam nisko i gęsto, było wilgotno, mrocznie, miejscami zbierała się mgła. Droga ta była rzadko uczęszczana przez turystów, nie było widać stąd żadnych górskich krajobrazów, tylko sam las, kamienie i głazy. Pies biegł wciąż przodem od czasu do czasu odwracając się za swoim panem. Jakub szedł równym krokiem, po chwili wyciągnął telefon sprawdzając czy złapie w tym miejscu sieć. Ula ?? Witaj Jakub ? Co tam ? Słuchaj jestem teraz w górach, chcę sprawdzić to drzewo, o którym rozmawialiśmy. Super, trzeba będzie dzwonić do Ptaków, by załadowali je i przywieżli do nas. Tak. Tak, pamiętam. Odwiedzisz nas dzisiaj. Szykować Ci pokój ? Zajdę po drodze do was, ale przenocuję w leśniczówce, muszę też tam zająć się kilkoma sprawami. Oczywiście rozumiem. Ale nie odmówię twoich słynnych naleśników, wiesz przecież - zaśmiał się- będę gdzieś - spojrzał na godzinę – za dwie godziny. Dużo macie gości ? Nie. Było tu trochę turystów, ale wszyscy juz dawno zaczeli schodzić w dolinę. Pogoda nie sprzyja już wędrówkom. Zaczeło mocno padać. Martwię się, bo spodziewam się jednej kobiety, dzwoniła z samego rana, że dziś tu dotrze, niedługo się ściemni, a jej ani śladu. Nie dzwoniła więcej ? - zapytał Janek. Niestety. To chętna do pracy, z rozmowy wynikało, że bardzo jej zależy, no zobaczymy czy się pojawi. Wiesz jak trudno jest o tej porze roku znależć kogoś. Tak, tak... rozumiem – Jakub zasępił się. Gdybyś ją spotkał na szlaku sprowadż ją do nas. Oczywiście. Zawsze możecie na mnie liczyć. Ula muszę kończyć, Urwis mi zniknął gdzieś z pola widzenia ...po za tym muszę się śpieszyć, to do zobaczenia, pa ! Pa ! To narazie. Wsunął telefon do kieszeni i pobiegł przodem. Urwis ! Urwis ! Zawołał psa, ale odpowiadało mu tylko echo, nagle po chwili usłyszał jego głośne szczekanie. Jest ! Tylko tym razem co znowu? Dlaczego szczeka ? Może kogoś spotkał ? Hmm, ...Jakub zamyślił się, Urwis był bardzo łagodnym psem i rzadko szczekał na ludzi. Zaczął szybko piąć się po stromym zboczu, po chwili było już łatwiej iść, bo szlak zrobił się łagodny i Jakub znalazł się na drewnianym pomoście. Było mglisto i widoczność była mocno ograniczona, deszcz zacinał coraz bardziej. Po chwili dostrzegł psa, jego szczekanie było coraz głośniejsze. Urwis ! Zawołał, pies podbiegł do niego, ale nie przestawał szczekać, zupełnie jakby chciał jemu coś przekazać. Nagle zrozumiał. Na pomoście ktoś leżał. Łaził za nią obserwując ją prawie każdego dnia, nie było to zbyt trudne, była taka przewidywalna. Wciąż szukał sposobu by się do niej zbliżyć, wiedział, że może to trochę potrwać, ale był pewien, że się uda, że ona i tak z czasem mu ulegnie, że w końcu ustąpi i mur jakim się otoczyła i tak w końcu kiedyś musi runąć. Lody stopnieją, wiatr zmieni kierunek i wszystko stanie się jasne. Powoli stawała się jego obsesją, budził się z myślą o niej, o niej też myślał zasypiając, dotykał się z myślą o niej i nie mógł tego znieść, bo znów doświadczał tej pustki, pożądanie paliło mu wnętrza, zaczynał mieć dolegliwości żołądkowe, czuł, że już niebawem zacznie się niecierpliwić, bał się tego, bo wiedział, że wtedy mógłby popełnić błąd, stawka była przecież taka wysoka, zbyt długo był już sam. Wciąż szukał sposobu, więc wymyślił ten numer z pizzą. Nie było nic prostszego przecież był dostawcą . Zajechał służbowym samochodem pod starą kamienicę, w której mieszkała, znał już jej dom , wiedział też, w których godzinach w nim bywa , jej pranie suszyło się na sznurkach, miał ochotę podejść i wtulić się w nie łakomie chłonąć jej zapach. Nie zrobił tego, mimowolnie spojrzał w jej okna, drzwi od balkonu były lekko uchylone, musiał to dobrze rozegrać. Zadzwonił domofonem, mieszkanie numer sześć. Słucham ? - usłyszał jej głos, na moment wbiło go w ziemię, musiał się opanować. Może pani otworzyć ? Mam pizzę dla sąsiada obok, ale chyba ma wyłączony domofon ? - chwilę odczekał, drzwi otworzyły się i wbiegł na schody. Pokręcił się trochę po korytarzu, stanął przed drzwiami sąsiada udając niby, że czeka, aż mu otworzy, gdyby przypadkiem był obserwowany przez wizjer. Denerwował się, miał ochotę zapalić. Po chwili ruszył pod jej drzwi, przystawił ucho. Krzątała się, słychać było brzęk naczyń, w tle dochodziła muzyka, co to za szajs , pomyślał, jakiś płacziliwy kawałek pożal się boże, strasznie dołujący, no tak, przecież jest romantyczką, pewnie słucha klasyki. Już on ją zmieni, pomyślał, nauczkę jej słuchać elektroniki, będę zabierał do lokali, na imprezy, jeśli będzie grzeczna oczywiście. Nagle usłyszał ciche tupanie i drzwi otworzyły się z impetem, odskoczył jak oparzony. To pan ?? - usłyszał, patrzyła na niego żdziwiona, nie mógł odczytać z wyrazu jej twarzy, żadnych emocji, złości, zachwytu, tylko to zaskoczenie, a jemu pożądanie rozlało się po twarzy, miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo z ogromną siłą chwycić ją tam w tym progu, rzucić się na nią, zedrzeć z niej ubranie, nakarmić ją tą pizzą. Tak, tak gdyby tylko zechciała jeść mu z rąk, gdyby los byłby taki łaskawy. Poczuł podniecenie jak tylko pomyślał o jej ciele. To się musi w końcu skończyć, te jej gierki ! Sąsiad zamówił pizzę, ale nie mogę się dopukać. Chyba nie ma go w domu, to się zdarza, czasem ludzie dzwonią, zamawiają i zapominając wychodzą z domu, czasem podają zły adres, albo niepełny, trzeba potem szukać, albo mają nieczynne domofony, trzeba wtedy stać pod drzwiami i prosić się, żeby ktoś otworzył, to żenujące, już kurier ma lepiej, czuję się wtedy jak jakiś akwizytor- domokrążca, który próbuje sprzedać swoje ubezpieczenia, swoje marzenia lub odkurzacze. Ale najgorzej jest jak wybiegnie nerwowy pies właściciela i zaczyna ujadać, albo kot, który zaczyna miałczeć i łasić się do stóp ... Nie lubi pan kotów ? - przerwała mu. Nie... no, lubię, lubię - zaczął kręcić- tylko alergiczny jestem jakiś, od dziecka ! Zaśmiała się głośno. Hurra ! Udało mu się ją rozbawić, a może ma mnie za kretyna ? Pomyślał. Ma piękny uśmiech i te dołki w policzkach, szkoda, że uśmiecha się tak rzadko. To dla pani - powiedział i wyciągnął w jej stronę szare pudełko z pizzą. Zapach jej rozchodził się po korytarzu. Nie, no co pan niemogę ! Oj, niech pani bierze póki jest jeszcze ciepła... - wcisnął jej pudełko z pizzą. Ale, ale ... to za dużo, ona jest taka wielka - patrzyła na nią z przerażeniem – Ma pan czas ? Może...no, ...nie jest pan przypadkiem głodny ?? Patrzyła na niego tymi swoimi oczami, czuł jak wreszcie lody zaczynają się topić, tylko na to czekał, aż przekroczy próg jej domu, a wtedy ona nie pozbędzie się go tak łatwo, już nigdy. Gra zaczeła się toczyć. Pan potrzyma, ubiorę się tylko - wcisnęła mu w ręce kartonowe pudło, stał zneruchomiony, zaskoczyła go, to nie zaprosi go do domu ? Szlak ! Po chwili wróciła w tym szarym palcie, w którym widywał ją ciągle, na nogach skórkowe baletki, spojrzał na nią z góry, nie dosięgała mu nawet do ramienia. Nie mieszkam sama, ale znam miejsce gdzie moglibyśmy zjeść w spokoju i rozciąga się stamtąd piękny widok. Nie mieszka sama ? Jak to ? Myśli pędziły w jego głowie niemal sto piędziesiąt na godzinę, zaraz dojdzie do katastrofy. Ma męża ? Partnera ? Czemu on o tym nic nie wiedział ? Musi to sprawdzić, koniecznie. Szedł za nią, ostrożnie stawiała kroki, klucze w jej dłoni cicho pobrzęgiwały, zapadło milczenie. Poczuł się zaniepokojony. Weszli na ostatnie piętro, a potem poprowadziła go jeszcze wyżej, tak jakby na półpietro, od którego prowadziły jeszcze jedne drzwi. Uchyliła je i weszli do środka, był to jakby oddzielny korytarz- pokój nieduże pmieszczenie, poprzedzielane sznurkami na pranie. Ściana na zewnątrz była cała z brudnych szyb połączonych z sobą, w pomieszczeniu było jasno i duszno. Świeciło mocno słońce. Uchyliła jedną okiennice, powietrze wtargneło do środka. Spojrzał w dół. Faktycznie widok na stare miasto był ciekawy. To suszarnia- powiedziała cicho. c.d.n