Miejsce przeżyć...

Miejsce przeżyć...

poniedziałek, 27 lipca 2015

Łany ...

Ł a n y Jadę rowerem leśną żwirowaną drogą, skąpana w porannym słońcu, na jagodowych krzaczkach w cieniu drzew widać jeszcze krople rosy. Każdego dnia pokonuję ten sam odcinek drogi. Śpieszę się, napinam mięśnie ud i dodatkowo pracuję ramionami wychylając szyję do przodu, jakbym chciała pokonać wiatr, on chłodzi moją twarz, zaciskam usta, jeszcze tylko ten odcinek trzystu metrów i wyjadę z lasu. Pedałuję coraz szybciej, kiedy zaczynają boleć mnie mięśnie unoszę pośladki z siodełka rozprostowując kręgosłup, to na chwilę przynosi ulgę. Każdego dnia ta sama walka ze swoją słabością wciąż na nowo. Codzienne zwycięstwo. Poruszam się szybko, za godzinę powinnam być już w pracy, w głowie mam poukładany plan dnia, nie mogę nawalić. Kończy się stary odcinek lasu, jeszcze przede mną polana, znów drzewa, pod górkę i droga między polami. Nagle, niespodziewanie przede mną wyjeżdża metalic opel combi zupełnie jakby chciał przeciąć mi drogę. Zwariował ? Wystraszona hamuję, koło blokuje się w żwirowanym piachu, szybko tracę równowagę i upadam na lewą stronę. Wszystko dzieje się tak szybko, próbuję się pozbierać, podnieść spod kół, czuję, że zaczyna boleć mnie głowa, upadek nie był groźny, ale dosyć bolesny. Cholerny skurwiel ! Kto mu pozwolił jeździć po lesie ? Nawet tu nie ma spokoju ! - myślę rozdrażniona. Ciemny mężczyzna wychodzi z auta. Nic Pani nie jest ?? - pyta. Unoszę głowę i patrzę na niego spode łba, ma ciemną oblamówkę brwi i rzęs, rzucają się w oczy, ciemne włosy, na skroniach pierwsze siwe włosy, w słońcu odbija się ich blask. Trzydniowy zarost. Cholerny głupek. Zwariował pan ? Urządził sobie pan rajd po lesie czy co ? - prawie krzyczałam. Przepraszam, pomogę pani – powiedział i energicznie podszedł do mnie od prawej strony. Po chwili czuję dziwną woń, słodkawy zapach, który rozchodzi się po moich nozdrzach, jakby przez mgłę czuję silny uścisk na szyi, moje ręce opadają wzdłuż tułowia, staram się nie myśleć, co się dzieje. Po sekundzie już wiem, że staję się bezbronna jak dziecko, wrzucona bezwiednie do obcego auta, na tylne siedzenie, pchnięta jak szmaciana lalka. To nic, to nic, wszystko będzie dobrze. Za mną tylko trzask drzwiczek, auto rusza z piskiem opon. Za nami kurz. Przecież nic się nie wydarzyło, drzewa wciąż poruszają się tym samym rytmem. Jest ósma rano, kolejny piękny letni dzień. Budzę się w zimnym pomieszczeniu. Próbuję rozprostować plecy i pierwsza myśl jest taka, że mam na oczach ciemną opaskę, spoglądam w górę i czuję słaby blask światła. Mam związane ręce, próbuję oswobodzić nadgarstki, nie mogę, są zbyt mocno ściśnięte. O co chodzi ? Co ja tu robię ? Opieram głowę o zimną ścianę, w oddali słyszę tylko szum wiatraczka. Wentylacja? Gdzie jestem ? Próbuję sobie przypomnieć, jechałam rowerem leśną pętlą, jakiś idiota wyjechał mi na drogę. Sprawca, musiał mnie porwać i siedzę w jakiejś ciemnej dziurze. Spokojnie, tylko spokojnie, nie mogę wpaść w panikę, muszę myśleć logicznie jak się stąd wydostać, a jeśli się nie uda ?? Nie wiem ile czasu siedzę skulona pod ścianą otumaniona, sama nie wiem czym, słodkawy smak do tej pory czuję w ustach, na twarzy krople potu, zaschło mi w ustach, próbuję nie krzyczeć, nie płakać chodź przerażenie coraz bardziej ogarnia mój umysł. Z pewnością zostanę zgwałcona, pobita, zabita na śmierć, uduszona, bo przecież okupu nikt za mnie nie da, jestem biedna jak mysz kościelna. Może zostanę seksualną niewolnicą, albo pokroją mnie na narządy dla jakiś bogatych ludzi w Stanach, we Francji czy w Norwegii. Zabiorą mi nerkę, serce i wrzucą w foliowym worku na dno rzeki. Z rozmyślań wyrywa mnie głuchy odgłos, po chwili szmer, ktoś jest pod drzwiami, nadsłuchuje. Wstrzymuję oddech, znów szmer, kroki, odchodzi. Ze snu wyrywa mnie klucz w zamku, otwierają się drzwi i ktoś wchodzi do pokoju. Słyszę głos. Nic ci nie jest ? Jak się czujesz ? Jeszcze pyta, a jak się mam czuć ? Gdzie jestem ? Co ja tu robię ? - zaczynam panikować. Jesteś w moim domu - odpowiada spokojnym, chropowatym głosem – I tutaj zostaniesz, na zawsze – dodaje. A teraz posłuchaj – nachyla się nade mną, czuję jego oddech przy twarzy, znam ten głos, znam ten oddech, próbuję sobie przypomnieć. Skup się, skup się. Nie mogę, jestem zesztywniała ze strachu, ściska mi dłonią ramię, jakby chciał wrosnąć w moją skórę, gładzi ją, próbuję się nie ruszyć, jak kameleon przybieram maskę, nie może dostrzec mojego strachu. Kimkolwiek jest nie mogę go sprowokować. - Zostaniesz tutaj, bo ja tego chcę, jak będziesz grzeczna dostaniesz nagrodę, jeśli nie, spotka cię kara. Zrozumiałaś ? A teraz zabiorę cię stąd na górę i doprowadzę do porządku, śmierdzisz. I to bardzo. Dostaniesz pić i jeść i nie próbuj sztuczek, nie uda ci się stąd wydostać. Nachylił się jeszcze bardziej nade mną, poczułam dotyk jego ust na swoich włosach. O, kurwa to jakiś świr ! Stuknięty psychopata ! Ratunku! Pomaga mi wstać, trzymając z tyłu za związane ręce, ledwo stoję na sztywnych nogach, próbuję rozruszać zesztywniałe palce, ale nie mogę , jego uścisk jest zbyt silny. Na szerokość uchyla drzwi i pcha mnie do przodu, zaczynamy się wspinać do góry po drewnianych schodach. Dom musiał być stary, ma dziwny zapach wilgoci, starych desek, kurzu. A teraz korytarzem i na prawo do góry. Szybciej – mówi. Po chwili znajdujemy się u góry, przez tą opaskę na oczach nie czuję tu ani odrobiny światła, pewnie pozasuwał wszystkie zewnętrzne żaluzje. Telefon ! Przecież miałam z sobą telefon? Musiał go zabrać, muszę go znaleźć, to mój jedyny ratunek. Dam radę, muszę, jeśli chcę żyć. Znajdujemy się w małej łazience, jest w niej o wiele cieplej niż w innych pomieszczeniach domu, mimo to jest mi potwornie zimno, gęsia skórka pojawia się na moim całym ciele. Słyszę jak odkręca wodę, która spływa do wanny, jej odgłos zaczyna rozchodzić się po małym pomieszczeniu. Wierci mi w uszach, już wiem jak się czują ludzie, którzy żyją w mroku. Co teraz ? Podchodzi do mnie i spokojnie rozwiązuje mi ręce, stoi na przeciwko mnie, czuję to, czuję , że się we mnie wpatruje tym swoim świdrującym wzrokiem, przeszywa mnie na wylot, rysuje w pamięci moją twarz, błądzi po ustach, po szyi, maleńki pieprzyk po lewej stronie. Widzi go ? Chwyta mnie za nadgarstki i stoimy tak w bezruchu chwilę, nie mówi nic, nie rozkazuje, dziwne tylko stoi i milczy. Czuję się niepewnie, napinam całe moje ciało gotowa do ataku, przecież oswobodził mi ręce, ale stoję i czekam, co dalej ? Jego ręce zaczynają przesuwać się ku górze, nadgarstki, łokcie, ramiona, kładzie mi ręce na szyi, będzie mnie dusił ? Woda – słyszy mój szept – próbuję odwrócić jego uwagę. Wiem – odpowiada – Niech leci. Powoli zaczyna ściągać ze mnie ubranie, koszulka, delikatnie rozpina biustonosz, zsuwając go ze mnie, czuję jak opada na stopy, nie dotyka moich piersi, stoi i patrzy, wiem, ze obserwuje, delektuje się nimi. Wiem, że chce schować głowę między nimi, nie robi tego tylko błądzi palcem wzdłuż moich bioder, po chwili opadają spodenki, jednym szarpnięciem zsuwa mi majtki, są spocone, czuję ich woń, czuję się skrępowana, poniżająca sytuacja. Jeszcze skarpetki. Ściągniesz mi opaskę – pytam ? Nie teraz. Odpowiada i spokojnie prowadzi mnie do wanny.Próbuję do niej wejść, ciepło otula moje stopy, nogi, kucam, próbując utrzymać równowagę, robi się przyjemnie. Siadam i przymykam oczy, tak bardzo chciałabym się rozluźnić, nie mogę, nie potrafię, moje ciało krzyczy, mój umysł paraliżuje strach, zaczynam też czuć coś na kształt podekscytowania, a nawet podniecenia. / (...) Jakiego jest koloru – pytam. Co ? Sukienka - stoję boso na kafelkowej, zimnej posadzce. Wyciera mnie i ubiera, palcami układa krótkie, ciemne włosy. W prawo, w lewo, na bok. Bawi się mną jak lalką. Czuję się jak ladacznica. Zielona sukienka, próbuję sobie ją wyobrazić, dotykam ręką góry, ma głęboki dekolt, koronkę na brzegu. Lubię zieleń, zielone wzgórza i łany, którymi wspinamy się trzymając aparaty w dłoniach. Niedbale robi mi zdjęcia, z boku, z góry kiedy patrzę w dal, z ukosa fotografując uśmiech, szare spojrzenie, piersi. Kolejne kadry. Jaskółki latają nisko, słońce chowa się zza horyzontem, w oddali słychać szczekanie psa, zaczynają grać cykady. Gwałtownie bierze mnie za rękę i ciągnie w zielone zboże w kierunku lasu. Idziemy tak jakieś dwadzieścia minut, źdźbła łaskoczą moje łydki, spokojnie oddycham. Przygarnia mnie do siebie i całuje leniwie błądząc językiem po dolnej, wardze, jest wypukła, gorąca, jego ręce ściągają mój sweter. Wychodzę mu na przeciw odwzajemniając penetrację , zaczyna go ssać, lubię to. Całujemy się tak zachłannie w milczeniu, w końcu dotykam na początku jakby niedbale i przelotem jego krocze. Badam teren, może próbuję zachęcić, zaczynam masować, góra, dół. Wzdycha. Po chwili kucam przed nim, czuję zapach zboża, zielone łany łaskoczą moje policzki, miękka ziemia brudzi moje kolana, rzucony sweter leży obok, w oddali zaskrzeczał jakiś ptak trzepocząc skrzydłami. Rozpinam jego spodnie, zwilżam językiem usta, wiem, że mnie obserwuje, rozchylam usta. I już wiem jak sprawić by był szczęśliwy. c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw swój ślad ...